niezwykłego, nie zaznała spokoju, dopóki nie potrafiła wyszperać przyczyny i celu tej rzeczy.
Wielu jest ludzi, zarówno w Avonlei jak i poza jej granicami, lubiących zajmować się sprawami swych sąsiadów dlatego najczęściej, że zaniedbują swe własne. Ale pani Małgorzata Linde należała do tych niezwykle dzielnych osób, które gorliwie dbając o własne dobro, żywią jednocześnie gorące zainteresowanie się sprawami swych bliźnich.
Była ona wzorową panią domu, pod okiem której gospodarstwo szło jak w zegarku, ona „rej wiodła“ w Szwalni dla dziewcząt, ona zajmowała się szkołą niedzielną, była jednym z głównych filarów Związku Kościoła i Stowarzyszenia misjonarzy, nawracających dalekich pogan.
Pomimo to, pani Małgorzata miała jeszcze dość wolnego czasu, aby, siedząc godzinami u okna kuchni, robić szydełkiem kołdry bawełniane — a zrobiła ich już sześćdziesiąt, jak szeptem opowiadały sobie kumoszki z Avonlei, i czujnem okiem przyglądać się gościńcowi, który tutaj właśnie skręcał w dolinę, a potem wił się w górę, po stromem wzgórzu.
Wobec tego, że Avonlea zbudowana jest na trójkątnym małym półwyspie, wynurzającym się z zatoki Św. Wawrzyńca, i z dwu stron otoczona wodą, każdy dążący do miasta lub powracający musiał przechodzić drogą ku wzgórzu, i w ten sposób mijał ulicę, sam nie wiedząc o tem, pod okiem wszystko widzącej pani Małgorzaty.
Pewnego popołudnia w pierwszych dniach czerwca siedziała ona na swem zwykłem miejscu. Ciepłe i jasne promienie słońca zaglądały do niej przez okno. Przed dworkiem roztaczał się cudny sad, strojny teraz w najpiękniejszą szatę weselną z bladoróżowych i białych kwiatów, nad któremi unosiły się, brzęcząc, mirjady pszczół.
Tomasz Linde — skromny człowieczek, którego mieszkańcy Avonlei zwykli byli nazywać mężem Małgorzaty Linde — sadził marchew u podnórza pagórka, poza stodołą. Sąsiad jego Mateusz Cutbert niewątpliwie czynił to
Strona:L. M. Montgomery - Ania z Zielonego Wzgórza.djvu/10
Ta strona została uwierzytelniona.