Strona:L. M. Montgomery - Ania z Zielonego Wzgórza.djvu/104

Ta strona została uwierzytelniona.

tylko spodobała jej matce. Jeśli słyszała, jak gwałtownie zachowałaś się wobec pani Linde i że poszłaś do kościoła w kapeluszu, przybranym mleczami, nie wiem, co pomyśli o tobie. Musisz być uprzejmą i rozsądną, a także wystrzegać się tych dziwacznych wyrażeń... Czegóż ty drżysz?
Ania drżała wistocie. Twarzyczka jej była blada.
— Ach, i Maryla byłaby wzruszona, gdyby miała ujrzeć dziewczynkę, w której pragzęłaby zyskać serdeczną przyjaciółkę... a której matka może nie zezwoliłaby na to — szepnęła, idąc śpiesznie po swój kapelusz.
Wyszła z domu, kierując się ku lasem porosłemu Sosnowemu Wzgórzu. Maryla zapukała do drzwi kuchni. Pani Barry natychmiast otworzyła. Była to osoba wysoka, o czarnych włosach i czarnych oczach, z wyrazem energji około ust. Mówiono o niej, że bardzo surowo wychowuje swe dzieci.
— Jak się masz, Marylo? — rzekła serdecznie. — Proszę, wejdź do pokoju. To jest pewnie dziewczynka, którą zaadoptowaliście?
— Tak, jest to Anna Shirley — odrzekła Maryla.
— Ania — podpowiedziała dziewczynka, która, jakkolwiek strwożona i drżąca, lękała się o jakieś nieporozumienie co do tego ważnego punktu.
Pani Barry, nie dosłyszawszy czy też nie zrozumiawszy tej poprawki, serdecznie ujęła jej dłoń i rzekła:
— Jak się masz, dziecko?
— Czuję się bardzo dobrze fizycznie, lecz moralnie jestem znużona. Dziękuję pani bardzo — odpowiedziała Ania poważnie.
A zwracając się do Maryli, dodała szeptem:
— Czy była w tem jaka przesada? wszakże nie, Marylo?
Djana siedziała w rogu sofy, czytając książkę, którą na widok wchodzących natychmiast odłożyła. Było to bardzo ładne dziewczątko, o pięknych czarnych oczach i włosach swej matki, różowych policzkach i wesołem usposobieniu, odziedziczonem po ojcu.