— Oto moja córeczka Djana — rzekła pani Barry. — Djano, zabierz Anię do ogrodu i pokaż jej twoje kwiaty. Będzie to dla ciebie korzystniejsze, niż ślęczenie nad książką. Czyta niezmiernie wiele, za dużo — mówiła dalej, zwracając się do Maryli, kiedy dziewczynki wyszły z pokoju — a nie mogę temu zapobiec, bo ojciec jej pozwala. Wiecznie ślęczy nad książkami. Cieszę się, że znalazła towarzyszkę zabaw... będzie więcej czasu spędzała na świeżem powietrzu.
W wielkim ogrodzie, pełnym łagodnych promieni zachodzącego słońca, wślizgujących się przez szeregi ciemnych, starych sosen, stały Ania i Djana, przypatrując się sobie nieśmiało poprzez krzak wspaniałych żółtych lilij.
Ogród państwa Barry był to istny gaj, pełen cudnych kwiatów, któreby w każdej innej, mniej krytycznej chwili w zachwyt wprawiły wrażliwą Anię. Otaczały go rozłożyste stare wierzby i wielkie, wysokie sosny, pod któremi tuliły się kwiaty, nie znoszące nadmiaru słońca. Gładkie, wijące się, żwirem wysypane ścieżki, wyłożone z obu stron muszlami przerzynały go na wszystkie strony, niby czerwone wstęgi, zaś na trawnikach pomiędzy niemi kwitły tysiące cudnych kwiatów. Były tam białe stokrocie i wspaniałe wielkie karmazynowe piwonje, pełna nasion rezeda i narcyzy o upajającej woni, delikatne polne różyczki, czerwone, niebieskie i białe orliki, żółtoczerwone nagietki, całe kępy mięty i lawendy, groszek pachnący we wszystkich swych delikatnych i bladych odcieniach, szkarłatna rzeżucha i wyniosłe kosaćce, których dumne lance odcinały się bardzo wyraźnie na tle soczystych traw. Był to ogród pełen promieni słońca, brzęku pszczół, cichych szmerów wietrzyka, oraz symfonji barw kwiatów i zieleni.
— Ach, Djano — rzekła wreszcie Ania, zniżając głos do szeptu i składając ręce — czy myślisz... czy myślisz, że będziesz mogła mnie polubić trochę... tyle, aby zostać moją serdeczną przyjaciółką?
Djana roześmiała się. Djana śmiała się zawsze, zanim cośkolwiek powiedziała.
Strona:L. M. Montgomery - Ania z Zielonego Wzgórza.djvu/105
Ta strona została uwierzytelniona.