— Mówiłaś kiedyś, że lubisz tak bardzo pastylki czekoladowe — rzekł — oto masz trochę.
— Masz tobie! — mruknęła Maryla. — Popsuje zęby i żołądek. No, no, nie patrz tak smutnie, Aniu. Możesz je zjeść, skoro Mateusz kupił je dla ciebie. Wprawdzie lepiejby zrobił, gdyby kupił pastylki miętowe; są zdrowsze. Tylko nie zjedz ich odrazu.
— Ależ nie, nie — zawołała Ania szybko. — Codzień wieczorem zjem tylko jedną pastylkę, Marylo. A czy mogłabym oddać połowę ich Djanie? Pozostałe będą smakować mi dwa razy lepiej. Jestem taka szczęśliwa, że mam coś jej do ofiarowania.
— Trzeba przyznać na pochwałę Ani — rzekła Maryla, gdy dziewczynka poszła do swego pokoiku — że nie jest ona wcale chciwa. Cieszę się z tego, gdyż niecierpię dzieci chciwych. Boże mój, jest tutaj dopiero od trzech tygodni, a wydaje mi się, że zawsze była u nas. Nie umiem wyobrazić sobie teraz domu bez niej. Nie przybieraj, Mateuszu, miny, jakbyś chciał powiedzieć: czy nie mówiłem? Przyznaję otwarcie, że jestem zadowolona, iż zgodziłam się na zatrzymanie u nas tego dziecka i że przywiązuję się do niej z każdym dniem więcej. Tylko nie wmawiaj w siebie, że to twoja zasługa, Mateuszu!