Strona:L. M. Montgomery - Ania z Zielonego Wzgórza.djvu/113

Ta strona została uwierzytelniona.

chyba do tych rzeczy, których nie można sobie wyobrazić.
— Aniu, mówiłaś całe pięć minut — rzekła Maryla. Patrzałam na zegarek. Teraz radabym się przekonać, czy też potrafisz równie długo milczeć?
Nadspodziewanie Ania milczała prawie tyleż czasu. Lecz przez resztę dni tygodnia mówiła, myślała i marzyła tylko o wycieczce. W sobotę deszcz padał. Dziewczynka, lękając się niepogody na środę, wpadła w taki stan rozdrażnienia, że Maryla zadała jej specjalną robotę, łatanie bielizny, dla uspokojenia nerwów.
W niedzielę wróciwszy z kościoła, Ania zwierzyła się Maryli, że chłodny dreszcz przejął ją od stóp do głów, kiedy pastor z ambony ogłosił wycieczkę dzieci szkolnych.
— Ach, jakżem drżała, Marylo! Przedtem prawie nie dowierzałam sobie, że wycieczka się odbędzie. Obawiałam się, że może wmówiłam to sobie tylko i wyobraziłam sobie... Lecz kiedy pastor głosi coś z ambony, to wszakże musi być prawdą!
— Za wiele pozwalasz igrać swej wyobraźni, Aniu — rzekła Maryla z westchnieniem. — Obawiam się, że z tego powodu doznasz wiele rozczarowań w życiu.
— Ach, Marylo, wszakże nadzieja przyjemności daje nam już jej połowę — zawołała Ania. — Może się zdarzyć, że nie doznamy jej wcale, ale cóż szkodzi cieszyć się nią i oczekiwać! Pani Linde mówi: „Błogosławieni ci, którzy się niczego nie spodziewają, bo nie zaznają rozczarowania“. Ale ja myślę, że gorzej jest nie spodziewać się niczego, niż doznać rozczarowania.
Maryla miała tej niedzieli, jak zwykle, gdy szła do kościoła, swą ametystową broszkę u szyi. Brała ją zawsze w niedzielę, i brak jej u sukni uważałaby prawie za świętokradztwo, za coś równie karygodnego jak zapomnienie książki do nabożeństwa. Ta broszka to był jej najdroższy klejnot. Jakiś wuj, żeglarz, ofiarował ją jej matce, która z kolei przekazała tę rodzinną pamiątkę Maryli. Była to