staromodna, podłużna brosza, zawierająca pasmo włosów matki Maryli, otoczone drobnemi, niezwykle pięknemi ametystami. Maryla zbyt mało znała się na drogich kamieniach, by móc należycie ocenić ich wartość, lecz uważała je za bardzo gustowne i cieszyła się pięknym fioletowym blaskiem, jaki one rzucały u kołnierzyka jej bronzowej jedwabnej sukni.
Ania, ujrzawszy po raz pierwszy ten klejnot, wpadła w istny zachwyt.
— Ach, Marylo, to jest prawdziwie elegancka broszka! Nie pojmuję, jak mając ją u szyi, można myśleć o kazaniu lub o modlitwie. Ja nie potrafiłabym tego, jestem pewna. Jakże cudne są ametysty! Właśnie tak wyobrażałam sobie brylanty. Dawno już, zanim jeszcze widziałam brylanty, czytałam o nich i starałam się wyobrazić je sobie. Myślałam, że są purpurowe i błyszczą w ciemności. Jednego razu zobaczyłam prawdziwy brylant w pierścionku pewnej damy i rozczarowałam się tak bardzo, że zaczęłam płakać. Prawda, że był piękny, ale wcale nie taki, jak go sobie przedstawiałam. Czy Maryla pozwoli mi potrzymać tę broszę przez małą, maleńką chwilę? Czy Maryla nie sądzi, że ametysty to może duszyczki dobrych fiołków?