Wieczorem w poniedziałek, poprzedzający dzień wycieczki, Maryla wyszła ze swego pokoju bardzo zaniepokojona.
— Aniu — rzekła do swej małej pomocnicy, która właśnie, śpiewając, łuskała na czystym stole groszek zielony — czyś nie widziała mojej ametystowej broszki? Zdawało mi się, że wróciwszy wczoraj z kościoła, wpięłam ją w poduszeczkę od igieł, ale obecnie nie mogę jej znaleźć.
— Ja... ja widziałam ją wczoraj po południu, kiedy Maryla wybierała się na pośiedzenie szwalni — rzekła Ania, nieco niepewnym tonem. — Przechodząc przez pokój, widziałam ją w poduszeczce i zatrzymałam się, by się jej lepiej przypatrzyć.
— Czyś ją ruszała? — spytała Maryla surowo.
— T-a-a-a-k — przyznała Ania — wyjęłam ją i wpięłam w swój kołnierzyk, aby zobaczyć, jak to będzie wyglądało?
— Nie powinnaś była tego uczynić. Dziewczynkom nie wolno wszystkiego ruszać. Po pierwsze nie powinnaś wchodzić do mego pokoju, po drugie nie wolno ruszać broszki, nie należącej do ciebie. Gdzieżeś ją położyła?
Strona:L. M. Montgomery - Ania z Zielonego Wzgórza.djvu/115
Ta strona została uwierzytelniona.
ROZDZIAŁ XIV.
Przyznanie się do winy.