Strona:L. M. Montgomery - Ania z Zielonego Wzgórza.djvu/116

Ta strona została uwierzytelniona.

— Położyłam ją znowu na biurku. Nie miałam jej na sobie nawet przez pół minuty. Nie chciałam popełnić nic złego. Nie sądziłam, aby to przyglądanie się broszce było karygodne. Teraz widzę, że źle zrobiłam, i nigdy więcej nie uczynię tego. Maryla wie, iż dwa razy nie popełniam tego samego błędu.
— Nie położyłaś jej na miejscu — rzekła Maryla. — Niema broszki na biurku. Zabrałaś ją pewnie, Aniu.
— Położyłam — odpowiedziała Ania szybko, nawet trochę zuchwale jak wydało się Maryli. — Nie pamiętam dokładnie, czy wpięłam ją w poduszeczkę, czy też położyłam do szkatułki porcelanowej. Ale wiem z pewnością, że jej nie zabrałam.
— Pójdę raz jeszcze poszukać jej — rzekła Maryla, pragnąc być sprawiedliwą. — Jeśli położyłaś ją na miejscu, musi tam być; jeśli tam jej niema, dowód, żeś jej nie zostawiła.
Maryla powróciła do swego pokoju i szukała dokładnie nie tylko na biurku, tecz wszędzie, gdzie przypuszczała, że broszka mogłaby się znajdować. Nie było jej jednak. Powróciła więc do kuchni.
— Aniu, niema broszki. Przyznałaś przecież, żeś ty ją ostatnia trzymała. Cóżeś z nią uczyniła? Powiedz mi natychmiast prawdę. Czyś ją zgubiła?
— Nie, nie zgubiłam — odpowiedziała Ania uroczyście, śmiało spoglądając w zagniewaną twarz Maryli. — Nie zabrałam broszki z pokoju Maryli. Jest to prawda, gdybym miała nawet zginąć na szubienicy... chociaż nie wiem dobrze, co to jest szubienica. Oto tak właśnie!
Owo „oto tak właśnie“ dodała Ania dla nadania mocy swemu zapewnieniu; ale Maryla zrozumiała je, jako wyraz przekory.
— Wydaje mi się, że to nieprawda — rzekła surowo. — Jestem prawie pewna tego. Nie mów nic więcej, dopóki niebędziesz miała zamiaru powiedzieć prawdy. Pójdź do swego pokoju i pozostań tam, dopóki się nie przyznasz.