Strona:L. M. Montgomery - Ania z Zielonego Wzgórza.djvu/119

Ta strona została uwierzytelniona.

wały gałązkami, jakby wyczekując zwykłego rannego powitania mieszkanki facjatki. Ale Ani nie było u okna. Kiedy Maryla przyniosła jej śniadanie, zastała dziewczynkę siedzącą w łóżku, bladą i zdecydowaną, z zaciśniętemi ustami i błyszczącemi oczami.
— Marylo, jestem gotowa przyznać się!
— Wreszcie!
Maryla odstawiła tacę. Znowu metoda jej odniosła zwycięstwo, lecz jakież to smutne.
— Słucham, co chcesz mi powiedzieć?
— Wzięłam broszkę ametystową — rocytowała Ania tonem wyuczonej lekcji. — Wzięłam ją, tak jak Maryla przypuszczała. Wszedłszy do pokoju, nie miałam zamiaru jej wziąć. Ale kiedym ją wpięła do kołnierzyka, wydała mi się tak piękna, że opanowała mnie nieprzezwyciężona pokusa. Pomyślałam sobie, jak to cudnie będzie, gdy ją zabiorę do Zacisza Słowika i będę ją miała na sobie, udając lady Cordelję Fitzgerald. O wieleż łatwiej przecie wyobrazić sobie, że jestem lady Cordelją Fitzgerald, mając broszkę z prawdziwych ametystów! Djana i ja robiłyśmy sobie naszyjniki z jarzębiny, ale czem jest jarzębina w porównaniu z ametystami? Więc wzięłam broszkę. Myślałam, że zdążę ją odłożyć, zanim Maryla wróci. Wyszłam. Przechodząc mostem na Jeziorze lśniących wód, zdjęłam broszkę, aby raz jeszcze spojrzeć na nią. Ach, jakże wspaniale błyszczała w słońcu! Lecz kiedy przechyliłam się poprzez poręcz, wymknęła mi się z palców i... widziałam jak spadała coraz niżej... niżej... niżej, mieniąc się purpurowo, aż wreszcie znikła na wieki w falach Jeziora lśniących wód. Wyznałam wszystko, jak tylko mogłam najlepiej, Marylo!
Maryla czuła, jak gniew znów ją opanowuje. Dziewczynka wzięła samowolnie jej drogocenną ametystową broszkę, zgubiła ją i teraz bez śladu żalu z zimną krwią opowiada o tem wydarzeniu!
— Aniu, to jest okropne! — rzekła, starając się za-