Strona:L. M. Montgomery - Ania z Zielonego Wzgórza.djvu/120

Ta strona została uwierzytelniona.

chować spokój. — Jesteś najniegodziwszem dzieckiem, jakie kiedykolwiek spotkałam.
— Tak, wierzę temu — odpowiedziała Ania spokojnie — i wiem, że muszę być ukarana. Maryla jest zmuszona ukarać mnie. Ale czyby Maryla nie mogła uczynić tego natychmiast, abym, idąc na wycieczkę, nie miała już żadnej troski na duszy?
— Na wycieczkę? Zapewne! Nie pojedziesz na żadną wycieczkę. I to będzie twoją karą! Choć nie jest ona ani w części tak surową, na jaką zasługujesz.
— Nie pójdę na wycieczkę?!
Ania runęła do nóg Maryli i objęła jej kolana.
— Ależ Maryla mi przyrzekła! Ja muszę pójść na wycieczkę! Przecież dlatego przyznałam się do winy! Ukarzcie mnie w jakikolwiek sposób, tylko nie tak! Ach, Marylo, proszę, błagam, pozwól mi pójść! Przypomnij sobie lody! Kto wie, czy kiedykolwiek jeszcze zaproszą mnie na lody!
Maryla odtrąciła obejmujące ją ręce Ani.
— Napróżno prosisz, Aniu. Nie pójdziesz na wycieczkę i na tem koniec! Ani słowa więcej!
Ania zrozumiała, że Maryla jest nieubłagana. Załamała dłonie, wydała przeraźliwy okrzyk i padła na łóżko, szlochając i wijąc się w przystępie bezgranicznej rozpaczy.
— Oszalała chyba! — rzekła Maryla, wychodząc z pokoiku. — Co za dzikie zachowanie się. Bez wątpienia, jest to niedobra dziewczyna. Lękam się, że Małgorzata miała słuszność.
Smutne to było przedpołudnie. Maryla pracowała za troje, szorowała podłogę i półki w śpiżarni, nie znajdując narazie nic innego do roboty, chociaż ani podłoga, ani też półki nie wymagały czyszczenia. Lecz Maryla szukała fizycznej pracy. Gorliwie wygracowała też całe podwórze.
Wykończywszy obiad, wyszła na schody i zawołała Anię. Skąpana we łzach twarzyczka wyjrzała z poza poręczy.