Andrews — lecz ja widziałam. Rzuciłam jej takie spojrzenie, że zaczerwieniła się jak piwonja i dopieroż plątała się w odpowiedziach!...
— Wszystkie Payówny są znane oszustki — rzekła Djana oburzona.
Wreszcie dziewczynki dostały się na gościniec.
— Czy wiesz, że właśnie wczoraj Gabrynia Pay wstawiła swoją butelkę mleka na miejsce mojej w stawie? Nie rozmawiam z nią.
Podczas gdy pan Philips w głębi pokoju objaśniał Prissy Andrews łacinę, Djana szepnęła do Ani:
— Gilbert Blythe siedzi naprawo od przejścia środkowego, Aniu. Spójrz nań i powiedz, czy nie uważasz, że jest śliczny?
Ania spojrzała we wskazanym kierunku. Mogła to swobodnie uczynić, bo Gilbert Blythe był gorliwie zajęty przypinaniem zapomocą szpilki długiego jasnego warkocza Ruby Gillis do poręczy ławki, siedziała bowiem tuż przed nim. Był to smukły chłopiec, o czarnych kędzierzawych włosach, figlarnych ciemnych oczach i wesołym uśmiechu na ustach.
Po chwili Ruby zerwała się z miejsca, aby przedstawić jakieś zadanie nauczycielowi. Z lekkim okrzykiem padła z powrotem na ławkę, pewna, że zupełnie wyrwała sobie włosy z głowy. Wszyscy spojrzeli na nią, zaś pan Philips tak surowo, że Ruby się rozpłakała.
Gilbert wyciągnął szpilkę i błyskawicznie z najniewinniejszą miną w świecie zatopił się w czytaniu książki. Lecz kiedy się wszystko uspokoiło, zerknął porozumiewawczo ku Ani z wesołą miną zręcznego łobuza.
— Przyznaję, że wasz Gilbert Blythe jest przystojny — zwierzyła się Ania Djanie — lecz uważam, że jest bardzo zuchwały. Cóż to za sposób mrugać ku obcej dziewczynce?
Ale dopiero po południu zaszły ważniejsze sprawy.
Pan Philips siedział w kącie klasy, zajęty objaśnianiem zadania algebraicznego Prissy Andrews, a reszta dzieci
Strona:L. M. Montgomery - Ania z Zielonego Wzgórza.djvu/131
Ta strona została uwierzytelniona.