Strona:L. M. Montgomery - Ania z Zielonego Wzgórza.djvu/142

Ta strona została uwierzytelniona.
ROZDZIAŁ XVI.

Tragiczne skutki podwieczorku.

Październik bywał śliczny na Zielonem Wzgórzu. Brzozy stawały się złotożółte, jak światło słoneczne, a klony poza sadem mieniły się w najwspanialszej purpurze. Dzikie wiśnie wzdłuż alei przystroiły się w najcudniejsze ciemno-czerwone i brunatno-zielone odcienie, podczas gdy świeża, powtórna zieleń pokryła łąki i pola.
Ania upajała się bezgranicznie tym przepychem barw, roztaczającym się wokoło niej.
— Ach, Marylo! — zawołała w pewien ranek sobotni, wpadając do mieszkania z pękiem olbrzymich gałęzi — jakże się cieszę, że żyję na świecie, w którym istnieje październik. Jakież to byłoby okropne, gdyby natychmiast po wrześniu następował listopad, czy nie? Proszę spojrzeć na te gałęzie klonu! Czy na ich widok nie doznajemy miłego dreszczu? Idę przystroić niemi mój pokoik.
— Znowu śmieci! — rzekła Maryla, której zmysł estetyczny nie był zbyt rozwinięty. — Stanowczo, Aniu, nagromadzasz zbyt wiele śmieci z pola i z lasu w twoim pokoju. Sypialnie przeznaczone są do spania.
— I do marzeń, Marylo! A marzy się daleko przyjemniej w pokoju pięknie urządzonym. Umieszczę te gałęzie w niebieskim dzbanie i postawię je na moim stoliku.