gospodynią! Wyobraź sobie, co pomyślała o nas? Maryla zaczerwieniła się jak piwonja, lecz nie wyrzekła ani słowa. Wyniosła puding i sos, zaś natomiast podała konfiturę z truskawek. Częstowała i mnie także, lecz nie potrafiłam przełknąć ani jednej. Po odejściu państwa Ross zgniewała się na mnie porządnie. Ale co się z tobą dzieje, Djano?
Djana wstała z miejsca trochę chwiejnym krokiem, poczem usiadła znowu, przykładając ręce do głowy.
— Jestem... jestem strasznie chora — rzekła płaczliwym głosem. — Ja... ja.. muszę iść do domu.
— Ale jakże możesz myśleć o pójściu do domu bez herbaty — zawołała Ania zrozpaczona. — Herbata będzie zaraz.. biegnę nastawić imbryk.
— Muszę pójść do domu — powtarzała Djana płaczliwie, lecz stanowczo.
— Ależ musisz zjeść cokolwiek — błagała Ania. — Pozwól, bym ci podała jeszcze kawałek placka z owocami i trochę konfitur z wisien. Połóż się na chwilę, a z pewnością lepiej ci się zrobi. Co cię boli?
— Muszę iść do domu — broniła się Djana.
Nie potrafiła powiedzieć nic więcej. Napróżno Ania błagała ją, by pozostała.
— Nie słyszałam nigdy, by goście odchodzili bez herbaty — skarżyła się. — Ach, Djano, czy myślisz, że to możliwe, abyś naprawdę dostała ospy? Jeśli tak, bądź pewna, że będę cię pielęgnowała. Nie opuszczę cię nigdy. Tylko teraz, błagam cię, zostań na herbacie. Cóż ci najwięcej dokucza?
— Mąci mi się w głowie — rzekła Djana.
Wistocie poruszała się bardzo chwiejnie. Ania ze łzami rozczarowania w oczach oddała Djanie kapelusz i odprowadziła ją aż do sztachet ogrodu państwa Barrych. Poczem, płacząc, powróciła na Zielone Wzgórze, gdzie bardzo zasmucona schowała resztę soku malinowego do śpiżarni i przygotowała herbatę dla Mateusza i Jerzego. Lecz cała
Strona:L. M. Montgomery - Ania z Zielonego Wzgórza.djvu/149
Ta strona została uwierzytelniona.