Strona:L. M. Montgomery - Ania z Zielonego Wzgórza.djvu/150

Ta strona została uwierzytelniona.

przyjemność, jakiej oczekiwała z okazji tych odwiedzin, spełzła na niczem.
Nazajutrz była niedziela. Deszcz lał potokami od rana do zmierzchu, i Ania nie wydaliła się ani na chwilę z Zielonego Wzgórza. W poniedziałek po południu Maryla wysłała ją w jakiejś drobnej sprawie do pani Linde. Po krótkiej chwili Ania powróciła zalana łzami. Wpadła do kuchni i, rzuciwszy się na sofę, ukryła twarz w dłonie.
— Cóż to, Aniu? — spytała Maryla, zdziwiona i przerażona. — Sądzę, żeś chyba nie była znowu zuchwałą wobec pani Linde?
Żadnej odpowiedzi prócz łez i gwałtowniejszego szlochania.
— Aniu, kiedy pytam, wymagam odpowiedzi. Wstań natychmiast i powiedz, czego płaczesz?
Ania wstała niby uosobienie rozpaczy.
— Pani Linde była dziś na chwilę u pani Barry — wyjąkała. — Pani Barry jest bardzo zagniewana. Mówi, że ja w sobotę upoiłam Djanę i odesłałam ją do domu w strasznym stanie; twierdzi, że muszę być do głębi zepsutą, złą dziewczyną i że już nigdy nie pozwoli Djanie przebywać ze mną. Ach, Marylo, jakie ciężkie nieszczęście mnie spotkało!...
Maryla patrzała zdumiona.
— Ty upoiłaś Djanę! — zawołała, odzyskawszy mowę. — Czy pani Barry, czy też ty oszalałaś? Cóżeś jej dała takiego do picia?
— Nic innego, jak sok malinowy — szlochała Ania — Nie miałam pojęcia, że sokiem malinowym można się upić, Marylo... nawet jeśli ktoś wypije trzy pełne szklanki, tak jak to uczyniła Djana. Ach, jakże to strasznie brzmi... pijana, tak... jak mąż pani Tomas. Ależ ja nie chciałam jej upoić!
— Upoić! co za głupota! — rzekła Maryla, kierując się ku śpiżarni.
Tam na półce stała butelka, w której odrazu poznała wino porzeczkowe, przygotowane w domu przed trzema