śniłam o tem wówczas, gdyśmy sobie przysięgały wieczna przyjaźń.
— Nie bądź dziecinną, Aniu. Pani Barry innego będzie zdania o tej sprawie, kiedy się dowie, żeś niewinna. Przypuszczam, iż posądza cię o jakiś niemądry żart w stosunku do Djany. Najlepiej będzie, jeśli wieczorem pójdziesz do niej i opowiesz, co się stało.
— Odwaga mnie opuści, gdy spojrzę na obrażoną twarz Matki Djany — rzekła Ania. — Wolałabym, żeby to Maryla zechciała pójść. Wszakże Maryla jest o wiele ważniejszą osobą ode mnie. Pani Barry inaczej posłucha wyjaśnienia Maryli, niż mojego.
— Dobrze, więc ja tam pójdę — zgodziła się Maryla, rozważywszy, że Ania ma może słuszność.
— Nie płacz, Aniu, wszystko będzie dobrze.
Ania wyczekiwała z niecierpliwością powrotu swojej opiekunki, i jak strzała, pomknęła na jej spotkanie.
— Ach, Marylo, poznaję po minie, że wszystko stracone! — zawołała smutnie. — Czy pani Barry nie chce mi przebaczyć?
— Pani Barry! — ofuknęła Maryla. — Czyż można się z nią porozumieć? Powiedziałam jej, że była to najzwyklejsza pomyłka i żeś ty nie była wcale winną. Ale zdaje się, że mi nawet nie uwierzyła. Bezustannie wykrzykiwała swe zarzuty, tyczące się mego wina porzeczkowego, i drwiąco powtarzała moje słowa, że ono jeszcze nikomu nie zaszkodziło. Wreszcie powiedziałam jej zupełnie otwarcie, że nie pija się trzech szklanek wina porzeczkowego naraz, i że gdybym ja miała takie łakome dziecko, dałabym mu inną nauczkę.
Maryla powróciła do kuchni niezwykle zirytowana, pozostawiając w przedpokoju Anię nieszczęśliwą i zrozpaczoną.
Niezadługo Ania, pomimo chłodnego jesiennego zmierzchu, nie zarzuciwszy nic na siebie, pobiegła na drogę. Z głębokiem i stanowczem postanowieniem dążyła śmiało poprzez
Strona:L. M. Montgomery - Ania z Zielonego Wzgórza.djvu/152
Ta strona została uwierzytelniona.