Nazajutrz po południu Ania, siedząc nad swą robotą u okna kuchni, spostrzegła nagle Djanę, która, stojąc u Źródła Nimf leśnych, tajemnicze dawała jej znaki. W mgnieniu oka Ania znalazła się na dziedzińcu i pobiegła ku przyjaciółce z wesołem zdumieniem i nadzieją w swych wyrazistych oczach. Lecz nadzieja prysła, gdy, zbliżywszy się, wyczytała przygnębienie na twarzyczce Djany.
— Mama twoja nie ustąpiła? — spytała żywo.
Djana smutnie przecząco potrząsnęła głową.
— Nie, a co gorsza, powiada, że nie pozwoli mi już nigdy bawić się z tobą. Płakałam i płakałam, przekonywałam ją, że to nie była twoja wina, ale napróżno. Musiałam żebrać i błagać bardzo długo, zanim mi pozwoliła przyjść pożegnać się z tobą. Mogę zostać tu zaledwie dziesięć minut. Mama uprzedziła mnie, że spoglądać będzie na zegarek.
— Dziesięć minut to wistocie bardzo krótki czas do pożegnania się na wieki — rzekła Ania głosem drżącym od płaczu. — Ach, Djano, czy chcesz złożyć uroczystą przysięgę, że nigdy nie zapomnisz mnie, twej przyjaciółki młodości, nawet gdybyś później znalazła droższych przyjaciół?
Strona:L. M. Montgomery - Ania z Zielonego Wzgórza.djvu/155
Ta strona została uwierzytelniona.
ROZDZIAŁ XVII.
Nowy cel w życiu.