Strona:L. M. Montgomery - Ania z Zielonego Wzgórza.djvu/156

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ależ bezwarunkowo — zaszlochała Djana — nigdy nie chcę mieć innej serdecznej przyjaciółki... nie chcę innej. Nie potrafiłabym żadnej kochać tak, jak ciebie.
— Ach, Djano — zawołała Ania, składając ręce — kochasz mnie, naprawdę?
— Naturalnie, że tak. Czyś nie wiedziała o tem, Aniu?
— Nie. — Ania westchnęła głęboko. — Myślałam, że mnie lubisz, ale nie odważyłam się przypuszczać, że mnie kochasz. Widzisz, Djano, nie przypuszczałam, aby ktokolwiek mógł mnie kochać. Nikt nigdy mnie nie kochał, od czasu, jak zapamiętam. Ach, jakże to cudnie! Jest to promień światła, który wiecznie przyświecać będzie w ciemnościach drogi, rozdzielającej nas, Djano... O, powtórz to raz jeszcze!
— Kocham cię, prawdziwie, Aniu, — powtórzyła Djana stanowczo — i zawsze będę cię kochała. Bądź tego pewna!
— I ja będę cię zawsze kochała, Djano — rzekła Ania, uroczyście wyciągając rękę. — W przyszłości pamięć o tobie świecić będzie jako gwiazda ponad mojem samotnem życiem. Pamiętasz, tak się wyraziła bohaterka ostatniej powieści, którąśmy razem czytały. Djano, czy zechcesz mi darować pukiel włosów z twoich kruczych warkoczy? Zachowam go na zawsze, jako mój skarb najdroższy.
— A masz go czem uciąć? — spytała Djana, ocierając łzy, wywołane przesadną mową Ani i powracając do spraw praktycznych.
— Owszem! szczęściem mam małe nożyczki w kieszeni fartuszka — rzekła Ania. Delikatnie i uroczyście ścięła lok włosów Djany. — Żegnaj mi, najdroższa przyjaciółko! Odtąd, mieszkając tak blisko, będziemy jednak obce dla siebie. Lecz serce moje dochowa ci wiary na wieki.
— Bądź zdrowa, Aniu — rzekła Djana smutnym głosem, podając rękę Ani.
Żegnaj mi, całem sercem ukochana Djano!
Djana odeszła krokiem powolnym.
Ania pozostała na miejscu, spoglądając za przyjaciółką, dopóki nie straciła jej z oczu i powiewając chusteczką, ile-