kroć tamta się obejrzała. Poczem powróciła do domu, uspokojona do pewnego stopnia romantycznym nastrojem pożegnania.
— Skończyło się raz na zawsze — zwierzała się Maryli. — Nie będę już nigdy miała przyjaciółki. Jest mi nawet gorzej, niż kiedykolwiek dawniej, bo nie mam ani Kasieńki, ani Violetty. A gdybym je nawet miała, to nie byłoby już to samo. Z chwilą, gdy się raz posiadało prawdziwą przyjaciółkę, takie wyobrażone niby przyjaciółki nie wystarczają. Djana i ja urządziłyśmy wzruszające pożegnanie, tam, obok źródła. Mówiłyśmy do siebie jak z książki... Djana ofiarowała mi pukiel swych włosów. Włożę je do maleńkiego woreczka i nosić będę na szyi przez całe życie. Poproszę też Marylę, aby zwróciła uwagę, by nie zapomniano włożyć mi go do trumny, gdyż wątpię bardzo, czy jeszcze długo pożyję. Być może, iż pani Barry, widząc mnie zimną i umarłą, poczuje wyrzuty sumienia i pozwoli Djanie pójść za moim pogrzebem.
— Sądzę, że dopóki potrafisz tak dużo bajać, niema obawy, byś wkrótce życie zakończyła ze zmartwienia — wtrąciła nielitościwie Maryla.
Następnego poniedziałku Maryla zdziwiła się niezmiernie, widząc Anię, wychodzącą ze swego pokoiku z teczką z książkami w ręce, z ustami zaciśniętemi w jakiemś silnem postanowieniu.
— Powracam do szkoły — oświadczyła dziewczynka. — To jedno pozostało mi w życiu, odkąd tak nielitościwie, bezwzględnie odtrącono ode mnie przyjaciółkę. W szkole mogę przynajmniej patrzeć na nią i rozmyślać nad minionemi dniami.
— Rozmyślaj raczej nad lekcjami i zadaniami arytmetycznemi — rzekła Maryla, ukrywając swe zadowolenie z takiego obrotu rzeczy. — Sądzę, że obecnie nie dasz powodu do opowiadania o tabliczkach, ciskanych ludziom w głowy, i innych niespodziankach. Sprawuj się rozsądnie i uważaj na to, co nauczyciel mówi.
Strona:L. M. Montgomery - Ania z Zielonego Wzgórza.djvu/157
Ta strona została uwierzytelniona.