wdziwego żywego ministra, postanowiła pojechać, zostawiając dom na opiece Mateusza i Ani.
W ten sposób, podczas gdy Maryla i pani Małgorzata napawały się wrażeniami wielkiego mityngu, Ania i Mateusz gospodarowali na własną rękę w jasnej kuchni na Zielonem Wzgórzu. Wesoły ogień palił się na staroświeckim kominie, a niebiesko-białe kryształki szronu błyszczały na szybach. Mateusz, siedząc na sofie, zatopił się w czytaniu jakiegoś dziennika dla rolników, zaś Ania z zapałem kuła lekcje, od czasu do czasu rzucając zniecierpliwione spojrzenie ku półeczce, na której leżała nowa książka, pożyczona dziś właśnie od Janki Andrews. Janka zapewniła ją, że się drży ze wzruszenia, taka to zajmująca powieść, i Anię korciło, by czemprędzej zabrać się do przeglądania kartek. Lecz wziąć się do czytania znaczyło pozwolić prześcignąć się w jutrzejszych lekcjach Gilbertowi. Więc też Ania odwróciła głowę od półeczki z książkami i starała się wmówić w siebie, że owej książki wcale tam niema.
— Czy Mateusz uczył się w szkole geometrji? — spytała.
— Nie, zapewne, że nie — odrzekł Mateusz, ocknąwszy się nagle z lekkiej drzemki.
— Żałuję, że się Mateusz nie uczył, bo w takim razie potrafiłby mnie zrozumieć. Jeśli Mateusz nie pracował nad geometrją, to nie może wejść w moje położenie. Geometrja przyćmiewa całe moje istnienie. Tak mi jest trudno ją zrozumieć, Mateuszu.
— Ja także jej nie rozumiem, Aniu — rzekł Mateusz tonem pocieszyciela. — Ty wszakże masz zdolności do wszystkiego. Pan Philips, spotkawszy mnie w zeszłym tygodniu w sklepie Blaira, oświadczył mi, że jesteś najzdolniejszą uczennicą w szkole i że czynisz niezwykle szybkie postępy. „Szybkie postępy“ to jego własne wyrazy. Co prawda, są tacy, którzy krytykują pana Philipsa, twierdząc, że to marny nauczyciel. Jednak ja uważam, iż jest on bardzo rozumny.
Strona:L. M. Montgomery - Ania z Zielonego Wzgórza.djvu/164
Ta strona została uwierzytelniona.