Strona:L. M. Montgomery - Ania z Zielonego Wzgórza.djvu/168

Ta strona została uwierzytelniona.

chorobą Mimi, nie potrafiła jednakże nie napawać się romantyczną stroną tej nieoczekiwanej wędrówki w zimową noc, ręka w rękę z bliską sobie istotą.
Noc była jasna i mroźna. Drzewa rzucały czarne cienie, a śnieg błyszczał, jak srebro, na skłonach wzgórz. Nad cichemi polami lśniły wielkie gwiazdy. Tu i owdzie odcinały się ciemne, szpiczaste sosny z upudrowanemi śniegiem gałęźmi, skrzypiącemi za podmuchem wiatru. Ania zachwycona była cudną drogą pośród tej tajemniczej ciszy.
Mała Mimi, trzyletnia dziewczynka, była wistocie bardzo chora. Leżąc na sofie w kuchni, rozgorączkowana i niespokojna, dyszała tak chrapliwie, że głos jej roznosił się po całym domu Mania, wesołe o szczerej twarzyczce dziewczę, rodem z Francji, której pani Barry poleciła opiekę nad dziećmi podczas swej nieobecności, była bezradna i skłopotana, zupełnie niezdolna do powzięcia jakiejś decyzji.
Ania zabrała się szybko i energicznie do niesienia pomocy.
— Mimi ma krup bezwątpienia. Jest ciężko chora, lecz widziałam i gorsze wypadki... Przedewszystkiem należy przygotować bardzo wiele wrzącej wody. Jestem pewna, że w tym kociołku jest zaledwie filiżanka! Ot, tak, napełniłam go po brzegi, a Mania niechaj podłoży więcej drzewa na ogień. Nie chcę cię urazić, Maniu, ale uważam, żeś mogła była o tem sama pomyśleć. Tak... teraz rozbiorę Mimi i położę do łóżka, a Djana postara się przygotować parę miękkich flanelowych koców. Przedewszystkiem muszę dać chorej porcję ipekakuany.
Mimi krzywiła się bardzo nad podanem lekarstwem, ale Ania przecież nie darmo wychowała trzy pary bliźniąt. Musiała więc połknąć nie jedną łyżkę lekarstwa, lecz kilka w ciągu tej długiej, niepokoju pełnej nocy. Kiedy obie dziewczynki cierpliwie doglądały biednego cierpiącego maleństwa, Mania, chętna i życzliwa, dokładała tyle drzewa na ogień, że aż dudniało pod kominem i grzała tyle wody, iż wystarczyłoby jej dla całego szpitalika dzieci, chorych na krup.