Strona:L. M. Montgomery - Ania z Zielonego Wzgórza.djvu/172

Ta strona została uwierzytelniona.

rowe cienie zachodzącego słońca kładły się na śnieżne pola. Het, daleko na południo-zachodzie błyszczało światło wielkiej jasnej gwiazdy wieczornej na blado złotem i różowawem niebie, sklepionem ponad olśniewająco-białemi łąkami i ciemnemi gajami choiny. Odgłos dzwonków u sani, sunących pomiędzy śnieżnemi wyniosłościami, rozlegał się jasny i pełny, niby melodyjna muzyka elfów, lecz z pewnością tony ich nie były słodsze od pieśni, która rozbrzmiewała w sercu i na ustach uszczęśliwionej Ani.
— Oto stoi przed Marylą zupełnie szczęśliwy człowiek — oznajmiła. — Jestem zupełnie szczęśliwa... pomimo moich rudych włosów. Teraz właśnie jestem wyższa nad rude włosy. Pani Barry ucałowała mnie i rozpłakała się, mówiąc, że jest niezmiernie zmartwiona, iż nigdy nie będzie w stanie mi się odwdzięczyć. Byłam bardzo zawstydzona, ale odpowiedziałam, jak tylko umiałam najgrzeczniej: „Nie mam do pani najmniejszego żalu, pani Barry. Zapewniam panią po raz ostatni, że nigdy nie miałam zamiaru upoić Djany i tem zarzucam zasłonę zapomnienia nad minioną przeszłością“. Było to bardzo piękne zdanie, czy nie, Marylo?
Następnie spędziłyśmy z Djaną niezmiernie miłe popołudnie. Djana nauczyła mnie zupełnie nowego deseniu haftu, który poznała u swej ciotki, w Carmody. Nikt w Avonlei, prócz nas, nie potrafi go naśladować i uroczyście przyrzekłyśmy sobie nie pokazać go komukolwiek. Djana ofiarowała mi prześliczną kartę z wianuszkiem róż wokoło, a dwuwierszem pośrodku:

„Dwa serca złączone, klucz rzucony w morze,
„Nikt nas nie rozłączy, tylko Ty, o Boże!

Tak jest wistocie, Marylo. Chcemy poprosić pana Philipsa, aby nam pozwolił siedzieć w szkole obok siebie, a Józia Pay mogłaby siedzieć na jednej ławce z Mimi Andrews. Przyjęto mnie doskonałym podwieczorkiem. Pani