Strona:L. M. Montgomery - Ania z Zielonego Wzgórza.djvu/18

Ta strona została uwierzytelniona.

zanieść tę nowinę. Wyobrażała sobie, jakie tam uczyni wrażenie, a pani Małgorzata lubiła bardzo silne wrażenia.
Pożegnała się więc ku wielkiemu zadowoleniu Maryli, której pod wpływem czarnych przeczuć i wróżb pani Małgorzaty z nową mocą nasunęły się dawne obawy i wątpliwości.
— Niesłychane rzeczy! — westchnęła pani Małgorzata, znalazłszy się znowu na gościńcu. — Czyż to nie sen aby? No, to pewna, że chłopca żal mi serdecznie. Mateusz, zarówno jak Maryla, nie mają pojęcia o wychowaniu dziecka i z pewnością będą żądali odeń, aby był mędrszy i doświadczeńszy od swego dziadka — jeśli go kiedykolwiek posiadał, co jest bardzo wątpliwe. Nie umiem sobie wcale wyobrazić dziecka w domu Cutbertów. Przecież nigdy tam dziecka nie było, bo Mateusz i Maryla byli też już dorośli, kiedy ojciec ich stawiał nowy dom, — a zresztą, Bóg wie, czy oni wogóle byli kiedy dziećmi. Za nic w świecie nie chciałabym być w skórze tego biednego chłopca. Naprawdę, żal mi go serdecznie!
W ten sposób wywnętrzała się pani Małgorzata przed kwitnącemi krzakami głogu.
Lecz litość jej bez wątpienia byłaby jeszcze głębsza i serdeczniejsza, gdyby mogła widzieć dziecko, które w tej chwili czekało na dworcu kolei żelaznej w Szerokiej Rzece.