Strona:L. M. Montgomery - Ania z Zielonego Wzgórza.djvu/180

Ta strona została uwierzytelniona.

sto — weszła na estradę i zadeklamowała „co zaszło w ową ciemną noc, gdy żaden promień światła nie potrafił się przedrzeć poprzez zmrok“, Ania drżała z przejęcia i natężenia uwagi. Kiedy chór śpiewał pieśni cherubinów, Ania spoglądała w sufit, jakby tam widziała grupę aniołków. Kiedy Tomek Slone głosem i ruchami naśladował „Głupiego Tomka na jarmarku“, Ania śmiała się tak serdecznie, że siedzący obok musieli się także śmiać, pomimo że dowcip i humor tej farsy wcale nie należał do najlepszych. Wreszcie gdy pan Philips w monologu Marka Antonjusza wobec trupa Cezara nadawał swemu głosowi najbardziej rozdzierające dźwięki, spoglądając w końcu każdego zdania na Prissy Andrews — Ania czuła, że potrafiłaby zerwać się i przyjąć udział w buncie, gdyby choć jeden rzymski obywatel stanął na jego czele.
Znalazł się jednakże pewien numer programu, który nie potrafił wzbudzić jej zajęcia. Gdy Gilbert Blythe zaczął deklamować, Ania wydobyła z kieszeni jakąś książkę i, nie słuchając go, zagłębiła się w czytaniu. Pozostała też sztywna i nieruchoma, pomimo że gdy skończył mówić, Djana klaskała w dłonie, aż w uszach huczało.
O jedenastej dziewczynki powróciły do domu, znużone i syte wrażeń, z głębokiem przeświadczeniem, że będą jeszcze mogły gawędzić o mile spędzonym wieczorze. Ciemno było i cicho, dom wydawał się pogrążony we śnie. Stąpając cichutko na palcach, wsunęły się do szerokiego a długiego kurytarza, skąd jedne drzwi prowadziły do gościnnego pokoju. Panowało tam miłe ciepło i słabe światło od wygasającego na kominku ognia.
— Rozbierzmy się tutaj — rzekła Djana. — Tu tak ciepło i przyjemnie.
— Czyż nie był to rozkoszny wieczór? — westchnęła nagle Ania. — Jak to musi być miło wstępować na estradę! Jak sądzisz, Djano, czy nas zaproszą kiedy na deklamatorki?
— Z pewnością i nie raz. Proszą zawsze starszych