Strona:L. M. Montgomery - Ania z Zielonego Wzgórza.djvu/186

Ta strona została uwierzytelniona.

kła Ania skwapliwie. — Jestem pewna, że to było niezmiernie przykre uczucie. Ale teraz niechże pani zechce nas zrozumieć. Czy pani posiada trochę wyobraźni, panno Barry? Jeśli tak, proszę na chwilę znaleźć się na naszem miejscu. Nie miałyśmy pojęcia o tem że ktoś leży w łóżku, więc same doznałyśmy śmiertelnego strachu. Wrażenie było naprawdę straszne! Prócz tego minęła nas przyjemność spania w gościnnym pokoju, pomimo, że to nam zostało przyrzeczone. Przypuszczam, że pani przywykła sypiać w gościnnych pokojach. Ale proszę sobie wyobrazić, jakby pani odczuła podobne rozczarowanie, gdyby pani była biedną sierotą, która nigdy w życiu nie zaznała takiego zaszczytu.
Gniew panny Barry już stopniał. Roześmiała się... a śmiech jej wywołał u Djany, czekającej w niewymownej trwodze za drzwiami na rezultat rozmowy, głębokie westchnienie ulgi.
— Lękam się, że wyobraźnia moja jest nieco zaśniedziała... tak dawno nie miałam z nią do czynienia — rzekła panna Barry. — Jednakże sądzę, że potrafiłabym cię zrozumieć. Wszystko zależy od punktu widzenia. Usiądź przy mnie na chwilę i opowiedz trochę szczegółów o sobie.
— Żałuję bardzo, że nie mogę tego uczynić — rzekła Ania stanowczo. — Porozmawiałabym z panią bardzo chętnie, bo mi się pani wydaje niezmiernie zajmującą osobą i kto wie, czy pani nawet nie okazałaby się pokrewną mi duszą, pomimo że, sądząc z pozoru, zdaje się być inaczej. Ale muszę wracać do domu, do panny Maryli Cutbert. Jest to bardzo zacna osoba, która mnie przygarnęła, aby się zająć mojem wychowaniem. Czyni, co tylko jest w jej mocy, lecz jest to bardzo niewdzięczne zadanie. Niechże pani nie przypisuje jej winy za to, że wskoczyłam do pani łóżka. Lecz zanim odejdę, pragnęłabym wiedzieć, czy pani wybaczy Djanie i zechce pozostać w Avonlei tak długo, jak pierwotnie zamierzała.
— Przypuszczam, że pozostanę, o ile ty będziesz mnie