I znowu zawitała wiosna na Zielone Wzgórze, owa piękna, choć kapryśna i ociągająca się kanadyjska wiosna! Zwlekała cały kwiecień i maj, wysyłając na przemiany dni chłodne lub ciepłe, o purpurowych zachodach słońca i cudach zmartwychwstania natury. Klony w Alei Zakochanych pokryte były czerwono-brunatnemi pąkami, a wokoło Źródła Nimf leśnych wykwitały drobne kędzierzawe listki paproci. Dalej w gaiku poza domkiem pana Slone kwitły białe konwalijki, roztaczając słodki zapach. Wszystkie dzieci uczęszczające do szkoły spędziły już raz cudne popołudnie na zrywaniu ich i powróciły o zmierzchu do domów z rękami i koszykami pełnemi kwiecia
— Tak mi żal ludzi, mieszkających w krajach, gdzie niema konwalijek — mówiła Ania. — Djana twierdzi, iż posiadają zapewne natomiast coś lepszego ale czyż może istnieć coś piękniejszego nad konwalijki? Jak Maryla sądzi? Przecież nie! I Djana mówi, że jeśli nie znają konwalijek, to i nie tęsknią za niemi. Ale mnie to właśnie wydaje się najsmutniejszem. Uważam, że byłoby wprost tragicznem nie
Strona:L. M. Montgomery - Ania z Zielonego Wzgórza.djvu/188
Ta strona została uwierzytelniona.
CZĘŚĆ DRUGA.
ROZDZIAŁ I.
Bezdroża wyobraźni.