Strona:L. M. Montgomery - Ania z Zielonego Wzgórza.djvu/19

Ta strona została uwierzytelniona.
ROZDZIAŁ II.

Zdumienie Mateusza.

Mateusz Cutbert wolnym krokiem przejechał osiem mil, dzielących go od Szerokiej Rzeki. Śliczną była owa droga, wijąca się pomiędzy dwoma szeregami wygodnych dworków, miejscami przerzynana skrawkiem lasu sosnowego o balsamicznym zapachu żywicy lub jakąś dolinką, gdzie dzikie śliwy wyciągały swe gałęzie, osypane puszystym kwieciem. Powietrze nasycone było zapachami niezliczonych sadów jabłkowych, łąki gubiły się w dali na horyzoncie w purpurze i opalu, a ptaszki śpiewały i wyciągały trele z taką radością, jaka się należy pierwszym dniom wiosny.
Mateusz rozkoszował się tą przejażdżką we właściwy sobie sposób. Urok psuły mu jedynie chwile, w których musiał się kłaniać spotykanym kobietom. Na wyspie księcia Edwarda panuje bowiem zwyczaj kłaniania się każdej spotykanej osobie, czy to znajomej, czy obcej.
Mateusz nie lubił kobiet, prócz swej siostry Maryli i pani Małgorzaty. Podejrzywał te tajemnicze istoty, że w duchu śmieją się zeń. Właściwie miał zupełne prawo tak sądzić, gdyż powierzchowność jego była naprawdę dość śmieszna; niezgrabna figura, długie popielato-siwe włosy, sięgające zgarbionych pleców, i gęsta, ciemna broda, którą