Strona:L. M. Montgomery - Ania z Zielonego Wzgórza.djvu/190

Ta strona została uwierzytelniona.

Nieraz przychodzi mi na myśl, że dlatego zapewne jestem takim niespokojnym duchem! Jeśli byłabym tylko jedną Anią, życie płynęłoby mi wprawdzie daleko spokojniej, lecz ani w części tak zajmująco.
Był piękny wieczór czerwcowy. Drzewa sadów stały znowu w pełni różowego kwiecia, żaby rechotały chórem w błotach, okalających Jezioro lśniących wód, a powietrze pełne było słodkich zapachów pól koniczyny i balsamicznej żywicy lasów. Ania siedziała u okna swego pokoiku. Zajęta była odrabianiem lekcyj. Gdy ściemniło się w tym stopniu, że nie mogła już dłużej czytać, pogrążyła się w zadumie, zatopiwszy wzrok w gałęziach Królowej Śniegu, osypanej znowu pąkami wspaniałego kwiecia.
Właściwie pokoik na facjatce nie zmienił swego wyglądu. Ściany pozostały równie białe, poduszka do igieł równie twarda, zaś żółte krzesła tak samo żółte jak ongi. A jednak charakter pokoiku uległ pewnej zmianie. Pełen był jakiegoś nowego żywego i silnie pulsującego ducha, zdającego się go przenikać, a duch ten był absolutnie niezależny od książek szkolnych, mundurka i wstążek dziewczęcia tu mieszkającego, a nawet od pękniętego niebieskiego dzbana, napełnionego kwiatem jabłoni. Zdawaćby się mogło, że wszystkie sny i marzenia, snute we śnie czy na jawie przez niezwykle żywą mieszkankę tego pokoiku, oblekły się w widoczną, choć niematerjalną formę, i osnuły nagie ściany najwspanialszemi tkaninami barw tęczowych i blasków księżyca.
W tej chwili właśnie do pokoju weszła nagle Maryla, trzymając w obu rękach świeżo uprasowane szkolne fartuszki Ani. Zawiesiwszy je na krzesełku, usiadła znużona i westchnęła. Przebyła właśnie ciężką, od czasu do czasu nawiedzającą ją migrenę, po skończeniu której czuła się zwykle bardzo osłabiona i wyczerpana. Ania przyglądała się swej opiekunce oczami pełnemi przywiązania.
— Naprawdę, życzyłabym sobie, abym to ja, zamiast Maryli miewała migrenę. Poddałabym się jej z radością — rzekła.