Strona:L. M. Montgomery - Ania z Zielonego Wzgórza.djvu/194

Ta strona została uwierzytelniona.

ostrzegający go, że umrze za dziewięć dni. Co prawda, nie umarł wtedy, dopiero po dwóch latach. Ale Maryla widzi, że to była prawda. A Ruby Gillis mówi...
— Aniu! — przerwała Maryla surowo. — Nie pozwalam ci opowiadać takich bredni. Dawno już twierdziłam, że nie trzymasz na wodzy swej wyobraźni, a dziś widzę że miarka się przebrała i wybryków tego rodzaju dłużej tolerować nie wolno. Pójdziesz natychmiast do państwa Barrych i pójdziesz właśnie przez lasek sosnowy. Niechaj ci to posłuży za nauczkę i za przestrogę. A pamiętaj nigdy już nie powtarzać bajek o Lesie Duchów.
Napróżno Ania błagała... a czyniła to nie na żarty... bo wistocie była bardzo strwożona. Bujna jej wyobraźnia spłatała jej tym razem niemiłego figla, i strach niewymowny ogarniał ją na myśl o przejściu przez lasek sosnowy po zapadnięciu nocy. Lecz Maryla pozostała nieubłagana. Sama odprowadziła drżącą wywoływaczkę duchów do strumienia i kazała jej pójść prostą drogą poprzez most w ciemne schronienie jęczących białych dam i duchów bezgłowych.
— Ach, Marylo, jakże można być tak okrutną! — płakała Ania. — Co Maryla uczyni, jeśli tu nagle okaże się jakiś biały cień, który mnie porwie i uniesie?
— Będę za to odpowiedzialna — odrzekła Maryla bez litości. — Wiesz dobrze, że zawsze mówię to, co myślę. Wyleczę cię z manji zaludniania lasu duchami. Proszę, idź naprzód!
Ania poszła dalej. Właściwie nie szła, a chwiała się na mostku i drżąca przebiegła okropnie ciemną dróżkę poza nim. Nigdy w życiu nie zapomniała tej przechadzki. Gorzko żałowała, iż tak nie potrafiła utrzymać na wodzy swej wyobraźni. Widziadła, twory jej własnej fantazji, czyhały za każdym krzakiem, wysuwając swe chłodne, kościste dłonie, by pochwycić strwożone dziewczątko, które je powołało do życia. Kawał kory brzozowej, porwany podmuchem wichru i ciskany tam i z powrotem po zwiędłych,