Strona:L. M. Montgomery - Ania z Zielonego Wzgórza.djvu/202

Ta strona została uwierzytelniona.

gdy myślę o moim torcie! Ach, Djano, jeżeliby się nie udał! Ostatniej nocy śniło mi się, że gonił mnie jakiś straszny duch z wielkim tortem zamiast głowy.
— Ależ będzie dobry, przepyszny — zapewniała Djana, zawsze gotowa pocieszać swych przyjaciół. — Wierzaj mi, ów kawałek ciasta, którem się podzieliłaś ze mną dwa tygodnie temu na podwieczorku w Zaciszu Słowika, był wyśmienity, a przecież tyś go piekła!
— Tak, to prawda, lecz ciasta mają tę szkaradną własność, iż właśnie nie udają się wówczas, gdy pragniemy, aby były jak najlepsze — westchnęła Ania, maczając w wodzie przesiąkniętą żywicą gałązkę. — Wreszcie powierzę wszystko dobrym losom i będę uważała, wstawiając tort do pieca. Ach, spójrz, Djano, jaka wspaniała tęcza! Czy nie sądzisz, że gdy stąd odejdziemy, nimfa leśna zjawi się, aby ją sobie wziąć na szarfę?
— Wiesz wszakże, iż niema nimf na świecie — rzekła Djana.
Matka jej zasłyszała także o Lesie Duchów i surowo nakazała dziewczynce trzymać na wodzy swą imaginację. To też Djana uważała za słuszne nie zajmować się nawet niewinnemi nimfami.
— Ależ to tak przyjemnie wyobrażać sobie, iż one istnieją — rzekła Ania. — Codziennie wieczorem, zanim się kładę spać, spoglądam przez okno i zdaje mi się, że widzę nimfę, jak rozczesuje swe loki nad źródłem, służącem jej za zwierciadło. Czasami rozeznaję ślady jej stóp na rosie porannej. Ach, Djano, nie trać wiary w nimfy!
Nadszedł poranek środowy. Ania wstała o wschodzie słońca; była zbyt podniecona, aby móc spać dłużej. Poprzedniego wieczoru, przemoczywszy nogi w stawie, nabawiła się wprawdzie silnego kataru, lecz jedynie ciężka jaka choroba potrafiłaby ją tego rana powstrzymać od zajęć w kuchni. Natychmiast po śniadaniu zabrała się do przygotowywania tortu, a kiedy wreszcie zamknęła drzwiczki piecyka, z piersi jej wyrwało się głębokie westchnienie ulgi.