Strona:L. M. Montgomery - Ania z Zielonego Wzgórza.djvu/205

Ta strona została uwierzytelniona.

— Wanilję — odpowiedziała Ania, spłoniona z przerażenia po skosztowaniu ciasta. — Tylko wanilję. Ach, Marylo, to z pewnością proszek, zastępujący drożdże. Miałam podejrzenia co do tego pr...
— Proszek, nie proszek! Pójdź, przynieś mi natychmiast słoik z wanilją, której użyłaś.
Ania, skoczywszy do spiżarni, powróciła ze słoiczkiem, napełnionym do połowy brunatnym płynem i opatrzonym żółtą etykietą: „Najlepsza wanilja“.
Maryla odkorkowała go i powąchała.
— Na litość Boską, Aniu! Toć dodałaś kropli walerjanowych. W zeszłym tygodniu stłukłam buteleczkę z temi kroplami i wlałam pozostałość do starego pustego słoiczka od wanilji. Przyznaję, że to poczęści moja wina — powinnam cię była uprzedzić — lecz, na miłość Boską, czemu nie powąchałaś?
Ania rozpłakała się rzewnie.
— Nie mogłam... nie czułabym, miałam taki straszny katar! — i z temi słowy pobiegła na górę, do swego pokoiku, gdzie padła na łóżko, szlochając, jak ten, kogo już nikt nie zdoła pocieszyć.
Po chwili na schodach rozległy się lekkie kroki i ktoś wszedł do pokoiku.
— Ach, Marylo — jęknęła Ania, nie podnosząc głowy z poduszki. — Jestem na zawsze unieszczęśliwiona. Nie potrafię tego przeżyć. Wypadek ten stanie się głośny... w Avonlei każda drobnostka staje się głośną. Djana zapyta, jak mi się udało ciasto i będę zmuszona wyznać jej prawdę. Będę na zawsze napiętnowana jako dziewczynka, która dodała do ciasta kropli walerjanowych, zamiast wanilji. Chłopcy w szkole nie przestaną wyśmiewać się ze mnie. Ach, Marylo, jeśli posiadacie choć odrobinę litości, nie każcie mi teraz powrócić do stołu. Posprzątam wszystko, gdy pastor z żoną odjadą, lecz nie mogę teraz spojrzeć w oczy pani Allan. Może myśli, że próbowałam ją otruć... Pani Linde opowiadała, że zna dziewczynkę sierotę, która chciała