otruć swą opiekunkę. Ale wszakże krople walerjanowe to nie trucizna. Zażywa się na wewnątrz... rozumie się, że nie do ciast. Czy Maryla zechce to wszystko powiedzieć pani Allan?
— Czy nie mogłabyś wstać i sama jej to opowiedzieć? — rzekł wesoły głosik.
Ania zerwała się. Obok jej łóżka stała pani Allan, spoglądając na nią figlarnym wzrokiem.
— Moje kochane dziewczątko, nie płaczże tak bardzo! — rzekła, zasmucona nieszczęśliwą miną Ani. — Toż to jedynie komiczna pomyłka, mogącą się każdemu przytrafić.
— O nie, wszakże to mnie tylko wydarzają się tego rodzaju pomyłki — skarżyła się Ania zrozpaczona. — A tak bardzo pragnęłam, by ciasto się udało właśnie dla uczczenia odwiedzin pani.
— Wiem o tem, kochanie! I zapewniam cię, że potrafię uznać i ocenić twoje dobre chęci i starania zupełnie tak samo, jak gdyby tort był jak najlepszy. No, przestańże płakać i chodź na dół pokazać mi twój ogródek kwiatowy. Panna Cutbert mówiła mi, że posiadasz swój własny kawałek gruntu. Pragnęłabym przypatrzyć się twoim roślinom, bo niezmiernie lubię kwiaty.
Ania pozwoliła się sprowadzić i pocieszać, rada, że w pani Allan znajduje znowu pokrewną duszę. O torcie nie było więcej mowy, a kiedy goście pożegnali gospodarstwo, Ania zauważyła, iż popołudnie to upłynęło jej o wiele przyjemniej, niż można tego było oczekiwać ze względu na przykre wydarzenie. Niemniej jednak westchnęła głęboko.
— Czyż to nie cudownie, Marylo, że jutro następuje nowy dzień, w którym jeszcze nie uczyniłam żadnego głupstwa?
— Mam nadzieję, że popełnisz niejedno — rzekła Maryla. — Pod tym względem nikt ci nie dorówna.
— Wiem o tem — przyznała Ania z pokorą. — Ale czy Maryla zauważyła u mnie ten objaw pocieszający? Nigdy dwukrotnie nie popełniam tego samego błędu!
Strona:L. M. Montgomery - Ania z Zielonego Wzgórza.djvu/206
Ta strona została uwierzytelniona.