Strona:L. M. Montgomery - Ania z Zielonego Wzgórza.djvu/21

Ta strona została uwierzytelniona.

przyjedzie. Oto wszystko, co mogę powiedzieć w tej sprawie. Więcej dzieci z Domu Sierot nie mam na składzie — dodał żartobliwie.
— Nie pojmuję zupełnie — rzekł z zakłopotaniem Mateusz, żałując, że tu niema Maryli dla rozwiązania tej sprawy.
— Najlepiej będzie, jeśli pan sam rozmówi się z dziewczynką — radził zawiadowca. — Z pewnością ona wyjaśni wszystko; jest bowiem niezwykle rezolutna, mogę pana zapewnić. Być może, że w przytułku nie mieli takiego chłopca, jakiego pan sobie życzył.
Skinął głową i odszedł, gdyż był głodny. Biedny Mateusz pozostał sam. Miał uczynić coś, co uważał za gorsze, niż dostanie się do lwiej paszczy. Musiał zwrócić się z pytaniem do dziewczynki — do obcej dziewczynki — do sieroty — z pytaniem, dlaczego nie jest ona chłopcem? Mateusz westchnął ciężko i wolnym krokiem ruszył w stronę, gdzie dziewczynka siedziała.
Już gdy po raz pierwszy przechodził tędy, utkwiła ona weń wzrok, teraz znowu oczy jej spoczęły na nim.
Mateusz nie patrzał na nią, ale gdyby nawet był patrzał, nie spostrzegłby tego, co zwykły obserwator potrafiłby tu zauważyć.
Dziewczynka około lat jedenastu ubrana była w bardzo krótką, bardzo wąską i bardzo brzydką sukienkę z szarożółtawej, domowego wyrobu wełny. Na głowie miała wyblakły, brunatny kapelusz marynarski, z pod którego opadały na ramiona dwa bardzo grube, czerwone, jak ogień, warkocze. Twarzyczka była drobna, blada, chuda i bardzo piegowata, usta duże, oczy takież, przyczem zmieniające barwę, to zielone, to znowu szare.
Tyle widziałby przeciętny obserwator. Bardziej bystry spostrzegacz zauważyłby, że podbródek był szpiczasty i wystający, że wielkie oczy były pełne życia i inteligencji, usta słodkie i wymowne, zaś czoło szerokie i rozumne. Jednem słowem, bardziej spostrzegawczy widz doszedłby do wniosku,