gnęłabym kochać wszystkich wokoło — wybuchnęła z przejęciem, zajęta zmywaniem naczyń od śniadania. — Nie możecie mieć pojęcia, jaką się dobrą czuję! Gdybym mogła taką zostać! Wydaje mi się, iż potrafiłabym być wzorową, jeślibym codziennie bywała zapraszana na podwieczorek. Bądź co bądź, jest to bardzo wielka uroczystość, czy nie, Marylo? I lękam się niezmiernie, czy też potrafię znaleźć się odpowiednio? Maryla wie wszakże, iż jeszcze nigdy nie byłam na podwieczorku na probostwie i niemam pojęcia o rozmaitych prawidłach etykiety, pomimo że, zanim tu przybyłam, przeglądałam codziennie w „Ognisku Domowem“ dział „Wskazówki dobrego ułożenia“. Obawiam się tak bardzo, że uczynię coś niestosownego lub zapomnę zrobić coś takiego, co powinnam. Czy np. wypada wziąć sobie drugą porcję czegoś, na co się ma niezmierną ochotę.
— Wadą twoją, Aniu, jest, że zbyt wiele myślisz o sobie samej. Powinnaś myśleć o pani Allan i o tem, co dla niej będzie miłe i przyjemne — rzekła Maryla, trafiwszy może pierwszy raz w życiu na zdrową i rozumną przestrogę. Ania natychmiast ją pojęła.
— Maryla ma słuszność. Spróbuję wcale o sobie nie myśleć.
Widocznie pierwsze te odwiedziny minęły dla Ani bez wielkich błędów przeciw „etykiecie“, gdyż o zmierzchu, gdy niebo wieczorne kąpało się w cudnych blaskach złotych i różowych, powróciła do domu rozweselona i szczęśliwa. Usiadłszy na kamiennych schodkach u drzwi kuchni, złożyła swą znużoną kędzierzawą główkę na kolanach Maryli i zaczęła opowiadać.
Świeży wietrzyk przypływał z rozległych łąk, ciągnących się poza skrajem lasu, i szumiał pomiędzy topolami. Wielka jasna gwiazda błyszczała ponad sadem, a pomiędzy paprociami i kołyszącemi się gałązkami uwijały się świętojańskie robaczki. Ania, mówiąc, śledziła za niemi wzrokiem, a wietrzyk, robaczki świętojańskie i gwiazdy zlewały się w jej oczach w coś niewymownie słodkiego i czarującego.
— Ach, Marylo, przeżyłam uroczą chwilę. Czuję, że
Strona:L. M. Montgomery - Ania z Zielonego Wzgórza.djvu/210
Ta strona została uwierzytelniona.