— Nie wierzę temu — odpowiedziała Józia bez wahania. — Nie wierzę, aby ktokolwiek potrafił przejść po szczytowej desce dachu. Ty przynajmniej nie umiałabyś tego uczynić!
— Nie umiałabym? — zawołała Ania.
— A więc pokaż, jeśli umiesz! — rzekła Józia wyzywająco. — Ja wyzywam cię, byś weszła na dach i przespacerowała się po desce szczytowej nad kuchnią państwa Barrych.
Ania zbladła, lecz nie było rady. Zwróciła się ku domowi, gdzie stała drabina, oparta o daszek kuchni. Rozległ się okrzyk wszystkich piątoklasistek „O!“ — okrzyk poczęści przerażenia, poczęści podziwu.
— Nie czyń tego, Aniu! — błagała Djana. — Spadniesz i zabijesz się! Nie zwracaj uwagi na Józię Pay. Nieuczciwie jest wyzywać kogoś na niebezpieczeństwo.
— Muszę to uczynić. Honor mój tu w grę wchodzi — rzekła Ania uroczyście. — Przejdę po desce szczytowej lub zginę w tej próbie, Djano. A jeśli zginę, zatrzymaj na pamiątkę mój pierścionek z perełek.
Głuche milczenie zapanowało, gdy Ania wchodziła na drabinę, dosięgła deski szczytowej, wyprostowała się i stanęła, by osiągnąć równowagę. I zaczęła wędrówkę, nabrawszy nagle przeświadczenia, że posuwanie się na tej wysokości jest wcale nie łatwem zadaniem, przy którem bogactwo wyobraźni nic a nic pomóc nie może. Pomimo to udało jej się uczynić szczęśliwie kilka kroków. Lecz nagle straciła równowagę, zachwiała się i upadła, staczając się po rozgrzanym przez słońce dachu i rozdzierając wijące się po nim sploty dzikiego wina. Stało się to w mgnieniu oka, zanim przerażone koło widzów zdołało wydać chóralny, pełen trwogi okrzyk.
Jeśliby Ania spadła była z dachu po stronie, od której weszła, bez wątpienia Djana zostałaby spadkobierczynią pierścionka z perełek. Szczęściem, ześlizgnęła się po stronie przeciwległej, gdzie dach był bardzo niski i dotykał prawie ziemi, co czyniło upadek w tem miejscu wcale nie tak bar-
Strona:L. M. Montgomery - Ania z Zielonego Wzgórza.djvu/215
Ta strona została uwierzytelniona.