Strona:L. M. Montgomery - Ania z Zielonego Wzgórza.djvu/221

Ta strona została uwierzytelniona.
ROZDZIAŁ V.

Wychowańcy Panny Stacy urządzają koncert.

Październik już był zawitał, gdy Ania o tyle powróciła do zdrowia, iż mogła znowu zacząć chodzić do szkoły. Cudny październik w czerwieni i złocie, o chłodnych porankach, gdy doliny stały pełne delikatnych mgieł, niby rozwieszonych przez wieszczkę jesieni, aby słońce mogło je wysuszyć. Mgły te mieniły się wspaniałemi barwami: ametystową, perłową, srebrną, różową i niebieskawą. Roztaczały się one gęste i ciężkie, i niby srebrne szaty okryły pola.
W lesie przechodzień stąpał po stosach zwiędłych trzeszczących liści. W Alei Brzóz utworzyły się żółte sklepienia, a paprocie, zeschnięte i brunatne, słały się pomiędzy drzewami.
W powietrzu unosił się ostry orzeźwiający zapach, którym rozkoszowały się dziewczątka, dążące wcale nie jak ślimaki, lecz żwawo i chętnie do szkoły.
Jakże przyjemnie było Ani zasiąść znowu za ciemnym pulpitem obok Djany, z Rubą Gillis, życzliwie uśmiechającą się ku niej, poprzez przejścia między ławkami, z Carrie Slone, przesyłającą jej miłe bileciki, i z Julją Bell, ofiarowującą koleżance najdelikatniejsze kawałki żywicy.