Strona:L. M. Montgomery - Ania z Zielonego Wzgórza.djvu/227

Ta strona została uwierzytelniona.
ROZDZIAŁ VI.

Mateusz rzecznikiem bufiastych rękawów.

Wszedłszy do kuchni, o zmroku chłodnego, szarego wieczoru grudniowego, Mateusz zasiadł w kącie obok skrzyni z drzewem, aby ściągnąć z nóg ciężkie swe buty. Nie miał pojęcia o tem, że Ania z kilku koleżankami powtarzały w bawialce dialog z „Królowej Elfów“. Właśnie przebiegły gromadką przez przedpokój i weszły do kuchni, śmiejąc się i gawędząc wesoło.
Nie zauważyły Mateusza, który nieśmiało usunął się w cień poza skrzynię z butem w jednej dłoni, a pachołkiem do butów w drugiej, i ukradkiem przyglądał się dziewczynkom, które, kładąc na siebie płaszczyki i mufki, rozprawiały o dialogu i o koncercie. Ania stała pośród nich, zapalona, z roziskrzonym wzrokiem, jak one wszystkie.
Lecz Mateusz zauważył nagle, że było w niej coś różniącego ją bardzo od towarzyszek, i, jak mu się wydawało, coś takiego, co nie powinno było istnieć. Wszakże Ania posiadała jaśniejszą cerę, większe, bardziej błyszczące oczy i delikatniejsze rysy od tamtych. Nawet nieśmiały, niezbyt spostrzegawczy Mateusz zauważył te szczegóły.
Jednak różnica, która go uderzyła, miała inne źródło. Na czemże ona polegała?