muszę przyznać, że, pomimo wszystkich jej wad, nigdy dotąd nie bywała nieposłuszna lub nieobowiązkowa, i smuci mnie bardzo, że się to dziś zdarzyło.
— Zapewne, tak jest — rzekł Mateusz, który, cierpliwy i rozsądny, lecz przedewszystkiem głodny, uważał za najodpowiedniejsze nie powstrzymywać Maryli od gderania. Doświadczenie nauczyło go, że siostra krząta się o wiele szybciej, jeżeli nie przeszkadzać jej w podobnej chwili przeciwnemi argumentami.
— Czy aby nie sądzisz jej zbyt pośpiesznie, Marylo? — rzekł powoli. — Nie nazywaj jej nieobowiązkową, o ile nie jesteś pewna jej winy. Być może, iż wszystko da się jeszcze wytłumaczyć... Ania potrafi wyjaśnić tę sprawę.
— Niema jej w domu, pomimo że kazałam jej pozostać — odrzekła ostro Maryla. — Sądzę, że trudno jej będzie się z tego wytłumaczyć. Z góry wiedziałam, iż ty będziesz jej bronił, Mateuszu. Szczęściem, ja ją wychowuję, nie ty.
Noc już zapadła, gdy wieczerza była gotowa, ale nie widać było małej winowajczyni, która powinna była pędzić już przez kładkę i wzdłuż Alei Zakochanych, ze świadomością niespełnionych obowiązków. Maryla, kwaśna, zmyła i pochowała naczynia stołowe. Następnie, potrzebując świecy do piwnicy, udała się na facjatkę, aby wziąć lichtarz, stojący zazwyczaj na stoliku Ani. Zapaliwszy świecę, nagle zauważyła dziewczynkę, leżącą na łóżku, z głową ukrytą w poduszkach.
— A to co znowu! — zawołała zdumiona — czyś ty spała, Aniu?
— Nie — brzmiała przytłumiona odpowiedź.
— Czyś więc chora? — spytała Maryla zaniepokojona, zbliżając się do łóżka.
Ania głębiej jeszcze zaryła się w poduszki, jakby pragnęła na zawsze ukryć się przed oczami śmiertelników.
— Nie. Ale, kochana Marylo, proszę odejść i nie spoglądać na mnie. Jestem pogrążona w otchłani rozpaczy i nic
Strona:L. M. Montgomery - Ania z Zielonego Wzgórza.djvu/250
Ta strona została uwierzytelniona.