— Ty masz cerę równie jasną jak Ruby — rzekła Djana poważnie — a włosy twoje znacznie ściemniały, odkąd je podcięłaś.
— Czy naprawdę tak uważasz? — zawołała Anią, rumieniąc się z radości. — I mnie samej niejednokrotnie tak się zdawało... lecz nigdy nie odważyłam się spytać o to kogokolwiek z obawy, aby mnie nie wyśmieli. Jak ci się zdaje, Djano, czy możnaby je nazwać kasztanowatemi?
— Owszem i wydają mi się naprawdę piękne — rzekła Djana, z podziwem przyglądając się krótkim jedwabistym lokom, okrywającym głowę Ani i opasanym wedle jej rady czarną aksamitką z kokardką u boku.
Dziewczęta stały na boku stawu, w dole Sosnowego Wzgórza, gdzie wrzynał się niewielki przylądek, wysadzony brzozami. Na jego cyplu zbudowany był drewniany pomost, wysunięty w wodę dla wygody rybaków i polujących na kaczki. Ruby i Janka przyszły dziś na całe popołudnie do Djany, i Ania nadbiegła, aby z niemi pogawędzić.
Ania i Djana spędzały tego lata prawie wszystkie wolne chwile na stawie lub w pobliżu. Zacisze Słowika należało już do przeszłości, gdyż pan Bell kazał na wiosnę bezlitośnie wyrąbać drzewka tego gaiku. Ania płakała, siedząc pomiędzy ściętemi pniakami, lubując się romantyczną stroną sytuacji. Pocieszyła się jednak wkrótce, bo pomimo wszystko musiała przyznać wraz z Djaną, że, jako podlotki w czternastej wiośnie, były już zbyt stare dla takich dziecinnych zabaw, jak urządzanie sobie domku. Zresztą o wiele bardziej zajmujący sport znalazł się wkrótce wokoło stawu. Z mostku znakomicie dawały się łowić pstrągi, i dziewczynki wkrótce nauczyły się samodzielnie wiosłować, płynąc w płytkiej łodzi, zakupionej przez pana Barry dla polowania na kaczki.
Ania wpadła na pomysł uscenizowania Elaine.
Poprzedniej zimy przestudjowały w szkole ten wzruszający poemat Tennysona. Zanalizowały go, podzieliły i rozebrały wszystkie zdania, aż dziw brał, że ani jedna myśl nie pozostała dla nich niejasna. Elaine, owo urocze dziewczę,
Strona:L. M. Montgomery - Ania z Zielonego Wzgórza.djvu/258
Ta strona została uwierzytelniona.