Strona:L. M. Montgomery - Ania z Zielonego Wzgórza.djvu/26

Ta strona została uwierzytelniona.

wcale dobrze. Jak ludzie milczący wogóle, lubił osoby gadatliwe, o ile te, rozprawiając, nie wymagały jego współudziału w rozmowie. Lecz nigdy nie przypuszczał, że towarzystwo dziewczynki może być przyjemne. Kobiety były, zdaniem jego, nudne, a cóż dopiero dziewczynki! Nie lubił ich, gdy cichaczem starały się minąć go, zerkając zdala, jak gdyby się lękały, że połknie je jednym tchem, jeśli odważą się wymówić bodaj słówko. Takiemi bowiem były dobrze wychowane dziewczynki z Avonlei. Ale to piegowate, jasnookie stworzonko było zupełnie inne i pomimo, że powolnej inteligencji Mateusza trudno było podążyć za jego żywym biegiem myśli, czuł wyraźnie, że ten szczebiot nie był mu wcale przykrym.
— Mów, ile chcesz. Mnie to nie przeszkadza — rzekł życzliwie.
— Ach, jakże się cieszę! Przeczuwam, że pan i ja będziemy się zgadzali. Przyjemnie jest mówić do syta, a nie być zmuszonym milczeć, dlatego, że dorośli są zdania, iż dzieci powinno się widzieć, a nie słyszeć. Mówili mi to z miljon razy przynajmniej. I śmieją się ze mnie, że używam obrazowych wyrażeń. Ale jeśli ktoś ma piękne myśli, musi wszakże używać pięknych wyrażeń dla określenia ich. Czy nie prawda?
— Owszem, tak się zdaje — potwierdzał Mateusz.
— Pani Spencer mówi, że mój język musi być zawieszony przez środek. Ale to nieprawda, bo jest mocno przytwierdzony z jednego końca. Opowiadała mi, że wasza posiadłość nazywa się Zielone Wzgórze. Wypytywałam ją o wszystko. Mówiła, że otoczona jest wokoło drzewami. Jakże szczęśliwą się uczułam! Ach, kocham drzewa nadewszystko! W naszym przytułku nie było ich wcale; zaledwie kilka biednych, nędznych drzewek u główego wejścia. One także wyglądały jak sieroty. Tak mi ich strasznie żal było! I często mówiłam do nich: Ach, wy biedne maleństwa! Gdybyście rosły w wielkim szumiącym lesie, w sąsiedztwie innych wielkich drzew, gdzieby drobne mchy i konwalijki