Strona:L. M. Montgomery - Ania z Zielonego Wzgórza.djvu/275

Ta strona została uwierzytelniona.

Barry. Śmiała się. Wogóle panna Barry śmiała się prawie zawsze ze wszystkiego, co mówiłam, nawet gdy mówiłam bardzo poważnie. Nie byłam wcale rada z tego, Marylo, bo nie starałam się być śmieszną. Bądź co bądź, jest to niezwykle gościnna dama i przyjmowała nas po królewsku.
W pictek nadeszła godzina wyjazdu, i pan Barry przyjechał po dziewczynki.
— Mam nadzieję, żeście się dobrze zabawiły? — rzekła panna Barry, żegnając się z niemi.
Niewątpliwie — odpowiedziała Djana.
— A ty, Aniu?
— Cieszyłam się każdą chwilą, tu spędzoną — zawołała Ania, serdecznie zarzucając ręce na szyję panny Barry i całując jej pomarszczone policzki.
Djana nie odważyłaby się nigdy uczynić czegoś podobnego i przeraziła się nawet śmiałością koleżanki. Lecz panna Barry była temu najwidoczniej rada i pozostała na werandzie, dopóki powozik nie zniknął jej z oczu. Poczem z westchnieniem powróciła do swego obszernego mieszkania, które, pozbawione tych świeżych, wesołych dziewcząt, wydało się jej teraz puste i smutne.
Panna Barry była to, prawdę powiedziawszy, trochę oryginalna stara panna, zawsze sobą jedynie zajęta. Inni zajmowali ją tylko o tyle, o ile byli jej potrzebni lub bawili ją. Ania sprawiła jej dużo przyjemności i w ten sposób wkradła się w jej łaski. Lecz oto panna Barry doszła do przekonania, że mniej ujął ją naiwny sposób wyrażania się Ani, niż jej świeży zachwyt, jej jasne wzruszenia, jej uprzejme zachowanie i słodycz jej ust i oczu.
— Kiedym zasłyszała, że Maryla Cutbert przyjęła na wychowanie sierotę z przytułku, nazwałam ją w myśli starą warjatką — rzekła do siebie — lecz teraz widzę, że wcale nie postąpiła niemądrze. Gdybym ja miała w domu dziecko podobne do Ani, byłabym bezwątpienia lepsza i szczęśliwsza, niż jestem.
Dziewczętom jazda powrotna wydała się równie miłą