Strona:L. M. Montgomery - Ania z Zielonego Wzgórza.djvu/317

Ta strona została uwierzytelniona.

i orzekła, że Ania posiada piękny głos i głębokie zrozumienie deklamowanych utworów. Nawet owa lalka w białej koronkowej sukni obdarzyła ją jakimś komplementem.
Wieczerzę podano w olbrzymiej, pięknie przybranej sali stołowej. Djana i Janka, jako towarzyszące Ani, były także zaproszone do stołu; tylko Billy znikł gdzieś, skrywszy się w śmiertelnej obawie takiego zaszczytu. Zastały go jednak po wszystkiem, czekającego przy kabrjolecie, gdy szczęśliwe i wesołe opuściły Kasyno. Noc była cicha, biała, księżycowa. Ania westchnęła i zapatrzyła się w jasne obłoki poza ciemnemi wierzchołkami jodeł.
Ach, jakże przyjemnie było zatopić się w ciszy tej czystej, balsamicznej nocy! Jakież wspaniałe, wielkie i spokojne było wszystko! I ten cichy szmer morza, i te ciemne skały, niby srogie olbrzymy, strzegące zaczarowanych skarbów.
— Czyż nie był to cudny wieczór? — westchnęła Janka, kiedy ruszyli z miejsca. — Chciałabym być bogatą Amerykanką, móc mieszkać latem w eleganckim hotelu, mieć na sobie piękne klejnoty i mocno wycięte suknie, zjadać lody śmietankowe i kurczęta z sałatą nawet w dni powszednie. Jestem pewna, że byłoby to o wiele przyjemniej, niż uczyć dzieci. Aniu, deklamowałaś bosko! Choć w pierwszej chwili lękałam się, że nie zaczniesz wcale! Zdaje mi się, że mówiłaś ładniej, niż pani Evans.
— Ach, nie! Nie mów tak, Janko — rzekła żywo Ania. — Brzmi to niedorzecznie! Nie mogłam deklamować lepiej od pani Evans, bo ona jest skończoną artystką, ja zaś tylko uczennicą, nieco bardziej uzdolnioną w tym kierunku. Jestem zupełnie zadowolona, jeśli słuchacze uważali, że mówiłam ładnie.
— Muszę ci powtórzyć pewien komplement, Aniu — odezwała się Djana. — Przynajmniej myślę, że to komplement, sądząc z tonu, jakim był powiedziany. Obok mnie i Janki siedział jakiś Amerykanin... taki o romantycznym wyglądzie, o czarnych, jak węgiel, włosach i oczach. Józia