Strona:L. M. Montgomery - Ania z Zielonego Wzgórza.djvu/318

Ta strona została uwierzytelniona.

Pay mówi, że jest to bardzo szanowany malarz i że kuzynka jej matki w Bostonie jest żoną jego szkolnego kolegi. Prawda, Janko, słyszałaś, jak mówił: „Któż to jest na estradzie to dziewczę z takiemi wspaniałemi tycjanowskiemi włosami? Twarzyczkę tę pragnąłbym malować“. Oto masz, Aniu. Ale co to znaczy włosy tycjanowskie?
— Przetłumaczone na nasz język znaczą po prostu rude — roześmiała się Ania. — Tycjan był to sławny malarz, który lubił malować czerwonowłose kobiety.
— Czyście widziały te wszystkie brylanty, jakiemi te panie były przystrojone? — westchnęła Jauka. — Poprostu olśniewające! A wy, dziewczęta, nie chciałybyście być bogate?
— Jesteśmy bogate! — rzekła Ania stanowczo. — Mamy lat szesnaście i całe życie przed sobą, jesteśmy szczęśliwe, jak królowe, i wszystkie posiadamy mniej lub więcej bogatą wyobraźnię. Spójrzcie na to morze, dziewczęta!... samo srebro, cienie i cudne blaski... Nie potrafiłybyśmy więcej napawać się jego pięknem, gdybyśmy posiadały miljony dolarów i naszyjniki z brylantów. Nie chciałybyście z pewnością zamienić się na żadną z tych kobiet, gdybyście mogły to uczynić. Czy chciałaby np. która zostać tą lalką w białych koronkach z kwaśną miną przez całe życie, lalką, która nie potrafi radować się czemkolwiek z całej duszy? Albo tą panią w różowych jedwabiach, miłą i dobrą prawdopodobnie, lecz tak otyłą i przysadzistą, że wygląda jak kloc? Albo panią Evans z takim smutnym wyrazem oczu? Musi być strasznie nieszczęśliwa, jeśli patrzy w ten sposób. Wiesz dobrze, Janko, że nie zamieniłabyś się z żadną z nich.
— Nie wiem... wistocie — rzekła Janka niezdecydowanym tonem. — Sądzę, że brylanty jednak potrafią wiele zmartwień zagłuszyć.
— A ja jednak nie chciałabym być nikim innym, tylko sobą, nawet gdybym przez całe życie miała dźwigać moje troski bez możności pocieszenia się brylan-