Kiedy wjechali na przyległy pagórek i droga znowu zmieniła kierunek, Mateusz rzekł:
— Jesteśmy bardzo blisko domu. Zielone Wzgórze...
— Ach, nie mów pan, gdzie! — przerwała śpiesznie, chwytając jego wyciągnięte ramię, i zamknęła oczy, by nie widzieć, co wskazuje. — Pozwól mi zgadnąć. Jestem pewna, że zgadnę!
Znowu otworzyła oczy i rozejrzała się wokoło. Znajdowali się na szczycie wzgórza. Słońce było już zaszło, ale krajobraz tonął jeszcze w świetle. Na wschodzie ciemna dzwonnica kościółka zarysowywała się na złoto-czerwonawym obłoku. Niżej roztaczała się mała dolina, a po drugiej stronie długi, nieco stromy łańcuch wzgórz, usianych ładnemi dworkami.
Oczy dziewczynki błądziły uważnie i żywo od jednego dworku do drugiego. Wreszcie zatrzymały się na dość obszernym, co stał trochę na lewo, bardzo daleko od gościńca, otoczony kwitnącym sadem, wyraźnie odcinającym się od przyległych lasów. Ponad tym dworem w południowo-wschodniej stronie czystego, wolnego od obłoków nieba, błyszczała wielka gwiazda, niby kryształowa lampa, wskazująca drogę, pełna obietnic.
— To tutaj, prawda? — rzekła, wyciągając rękę w ową stronę.
Mateusz wesoło śmignął klacz.
— Wistocie, zgadłaś! — rzekł — prawdopodobnie pani Spencer bardzo szczegółowo opisała ci wszystko.
— Nie, wcale nie. To, co mówiła, dałoby się równie dobrze zastosować do innych dworków. Nie wytworzyłam sobie wcale dokładnego pojęcia o waszym domu. Lecz zaledwie go dojrzałam, uczułam, że tam znajduje się moja nowa ojczyzna. Ach, czy to aby nie jest sen! Czy pan uwierzy, że moje ramię musi być sine i żółte, tyle razy szczypałam się dziś od rana. Bo chciałam się przebudzić, gdyby to był tylko sen! Szczypałam się, żeby się przekonać, że to prawda... lecz nagle przypomniałam sobie, że jeśli to
Strona:L. M. Montgomery - Ania z Zielonego Wzgórza.djvu/32
Ta strona została uwierzytelniona.