Strona:L. M. Montgomery - Ania z Zielonego Wzgórza.djvu/324

Ta strona została uwierzytelniona.

mną na kursie, nie czułabym się tak bardzo osamotnioną. Ciekawam też, która z tych dziewcząt zostanie moją przyjaciółką? Co prawda, przyrzekłam Djanie, że żadna z seminarzystek, jakbądź sympatycznąby mi była, nie będzie mi nigdy tak drogą jak ona. Ale wolno mi wszakże mieć przyjaciółki drugiego rzędu! Podoba mi się ta dziewczyna o ciemnych oczach, w bluzce wiśniowego koloru, musi być żywego usposobienia. Taka rumiana! A ta blada, jasna, co wygląda oknem! Jakie ma cudne włosy! Z pewnością jest marzycielką. Chciałabym je poznać obie, zbliżyć się do nich... tak aby przechadzać się z niemi, obejmując się wpół i mówić do siebie pieszczotliwemi imionami. Tymczasem jednak nie znam ich, one mnie nie znają i prawdopodobnie nie ciekawe są wcale mnie poznać. Ach, jakie to przykre!
Smutniej jeszcze zrobiło się Ani, kiedy o zmierzchu znalazła się sama jedna w swym pokoiku. Nie mieszkała tak jak inne dziewczęta u swoich, wszystkie bowiem miały w mieście krewnych, opiekujących się niemi. Panna Józefina Barry byłaby ją chętnie u siebie pomieściła, lecz Beechwood było tak bardzo oddalone od seminarjum, że mowy o tem być nie mogło. Wobec tego panna Barry wyszukała jakiś pensjonat, który, jak zapewniła Marylę i Mateusza, był świetny.
— Osoba, która go prowadzi, jest to podupadła dama — objaśniała panna Barry. — Mąż jej był oficerem angielskim, i jest ona niezmiernie wybredna w doborze swych pensjonarzy. Ania nie spotka pod jej dachem nikogo nieodpowiedniego. Odżywianie młodzieży jest tam bardzo dobre, a dom znajduje się w pobliżu seminarjum, w okolicy spokojnej.
Wszystko to mogło być zupełną prawdą i okazało się nią istotnie, lecz nie wiele pomogło Ani, gdy ją w pierwszej chwili opanowała tęsknota.
Smutnie rozglądała się po swym ciasnym, małym pokoju o brudno szarych ścianach, bez najmniejszego obrazka, z wąskiem żelaznem łóżkiem i pustą szafą do książek. Roz-