Strona:L. M. Montgomery - Ania z Zielonego Wzgórza.djvu/325

Ta strona została uwierzytelniona.

dzierające łkanie ścisnęło jej krtań, gdy sobie przypomniała swój biały pokoik na Zielonem Wzgórzu, wspaniałą zieloność wokoło, miłą woń pachnącego groszku pod oknami, światło księżyca nad sadem, staw poza wzgórzem i korony sosen, cicho szumiące od nocnego wiatru, rozległe gwiaździste niebiosa i światełko z okna Djany, przezierające poprzez szczeliny drzew. Tutaj nie było ani śladu tego wszystkiego. Ania wiedziała, iż poza jej oknem ciągnie się kamieniem wyłożona ulica, sieć drutów telefonicznych zasłania niebo, że odgłosy obcych kroków rozlegają się na chodnikach i tysiące świateł pada na twarze tak jej obce. Poczuła, że jest bliską płaczu i zaczęła z nim walczyć.
— Nie chcę płakać. Jest to dziecinnie... i głupio... a oto już trzecia łza stacza mi się po twarzy. I jeszcze kilka! Muszę pomyśleć o czemś przyjemnem, aby je powstrzymać. Jednak wszystko przyjemne ma związek z Avonleą, a to jeszcze pogarsza... cztery.. pięć... pojadę do domu w przyszły piątek, ale to jest jakby stuletnim okresem. Teraz Mateusz niezadługo powróci do domu... Maryla stoi obok furtki i wygląda jego nadejścia... sześć... siedem... osiem... ach, wcale ich zliczyć nie potrafię! Teraz płyną całym strumieniem. Nie mogę być wesołą... nie chcę być wesołą! Lepiej będzie się wypłakać!
I potok łez byłby niewątpliwie popłynął, gdyby w tejże chwili nie ukazała się Józia Pay. Ucieszona widokiem znajomej twarzy, Ania zapomniała na razie, iż nie było wielkiej przyjaźni pomiędzy niemi. Jako cząstka Avonlei, Józia Pay była w tej chwili miłym gościem.
— Cieszę się bardzo, żeś wstąpiła do mnie — rzekła Ania szczerze.
— Beczałaś! — zauważyła Józia z przesadną litością. Przypuszczam, że tęsknisz za swoimi... niektórzy pod tym względem posiadają tak mało panowania nad sobą, co do mnie, mogę cię zapewnić, że nie mam zamiaru tęsknić za domem. Miasto daje o wiele więcej przyjemności, niż ta stara nudna Avonlea. Nie pojmuję, jak mogłam tam tak