Pani Linde łagodnie odsunęła obie kobiety, pomacała puls i przyłożyła ucho do serca Mateusza, leżącego na ziemi. Poczem smutnie spojrzała na ich strwożone twarze i łzy napłynęły jej do oczu.
— Ach, Marylo — rzekła poważnie. — Nie sądzę, byśmy mogły mu jeszcze pomóc.
— Pani Linde, czy pani myśli... pani nie sądzi wszakże... czy Mateusz... czy...
Ania nie mogła wymówić tego strasznego wyrazu. Pobladła, słabo jej się zrobiło.
— Tak, dziecko, obawiam się, że tak. Spójrz na jego twarz. Jeśli ktokolwiek widział ten wyraz twarzy tak często, jak ja, to rozumie, co on znaczy.
Ania spojrzała na nieruchomą twarz Mateusza i pojęła całą grozę faktu.
Przybyły lekarz stwierdził, że śmierć nastąpiła natychmiastowo i prawdopodobnie bez bólu, spowodowana zapewne jakiemś silnem nagłem wzruszeniem.
Tajemnica tego wzruszenia odnalazła się w dzienniku, trzymanym w ręce Mateusza, a przywiezionym właśnie rano z poczty. Zawierał on wiadomość o bankructwie banku Abbey.
Smutna nowina szybko obiegła Avonleję. Przyjaciele i życzliwi tłumnie przybywali na Zielone Wzgórze, aby okazać współczucie pozostałym i sympatję zmarłemu. Po raz pierwszy cichy, skromny Mateusz Cutbert stał się ważną osobistością. Biały majestat śmierci pochylił się nad nim i ukoronował jego czoło.
Kiedy łagodna noc rozpostarła się ponad Zielonem Wzgórzem, stary dom Cutbertów zalegała uroczysta cisza. W bawialce spoczywał w trumnie Mateusz Cutbert. Długie siwe włosy okalały jego nieruchomą twarz, łagodnie uśmiechniętą, jak gdyby spał, śniąc przyjemnie. Wokoło leżały kwiaty, pachnące staromodne kwiaty, ongi zasadzone w ogrodzie domowym przez matkę jego, przybyłą tu jako młoda mężatka. Mateusz żywił dla nich zawsze tajemne, ciche
Strona:L. M. Montgomery - Ania z Zielonego Wzgórza.djvu/343
Ta strona została uwierzytelniona.