a wspomnienie przeżytego dnia przemknęło w jej umyśle niby fala smutku. Ujrzała uśmiechniętą twarz Mateusza, kiedy ostatniego wieczoru rozstawali się przy furtce... usłyszała głos jego: „Moje dziewczątko... moje dziewczątko, z którego jestem dumny“. Wtedy łzy rzuciły jej się do oczu i Ania zapłakała.
Maryla, posłyszawszy płacz, wślizgnęła się na facjatkę, by pocieszyć zrozpaczoną.
— Cicho, dziecko... uspokój się... nie płacz tak, kochanie. To go nam nie powróci. Nie... nie... nie trzeba tak płakać. Ja także za bardzo płakałam, nie potrafiłam się powstrzymać. Był on zawsze taki dobry, kochający brat...
— Ach, pozwólcie mi płakać, Marylo — skarżyła się Ania. — Łzy nie zaszkodzą mi tyle, co ten straszny ból. Niech Maryla pozostanie tu przez chwilę ze mną... niech mnie obejmie ramieniem, ot tak... Nie chciałam, by Djana została... jest to słodkie, kochane dziewczę... ale to nie jej smutek... ona jest mu daleką i nie może na tyle zbliżyć się do mnie, by mnie pocieszyć. To jest nasz smutek... Maryli i mój. Ach, Marylo, cóż my poczniemy bez Mateusza?
— Będziemy miały siebie wzajemnie, Aniu! A cóż bym uczyniła, gdyby ciebie tu nie było, gdybyś nie była wogóle do nas przybyła? Wiem dobrze, moja Aniu, że nieraz bywałam dla ciebie szorstką i surową, ale nie sądź, że pomimo to nie kochałam cię tak, jak Mateusz. Przyznaję się do tego teraz, kiedy łatwiej mi być szczerą. Zawsze trudno mi było wypowiedzieć, co czułam, ale w tej chwili potrafię to uczynić. Ja cię kocham, Aniu, tak bardzo, jak gdybyś była mojem własnem ciałem i krwią i od tej chwili, kiedyś przybyła na Zielone Wzgórze, byłaś mi stale radością i pociechą.
W dwa dni potem wynieśli Mateusza Cutberta przez sień jego starego domu, poza pola, które uprawiał, poza sady, które ukochał, i poza drzewa, które zasadził.
Avonlea powróciła do swego zwykłego niezamąconego spokoju i nawet na Zielonem Wzgórzu wszystkie sprawy
Strona:L. M. Montgomery - Ania z Zielonego Wzgórza.djvu/345
Ta strona została uwierzytelniona.