Strona:L. M. Montgomery - Ania z Zielonego Wzgórza.djvu/355

Ta strona została uwierzytelniona.

żała, że Ania postępuje niemądrze. Pani Allan twierdziła inaczej. Powiedziała to Ani w tak wzruszających wyrazach, że dziewczęciu łzy napłynęły do oczu. Poczciwa pani Linde była tegoż zdania. Przyszedłszy któregoś popołudnia na Zielone Wzgórze, zastała Anię i Marylę siedzące na progu w cieple zachodzącego słońca. Lubiły tu przesiadywać, gdy zmrok zapadał, białe nocne motyle uwijały się po ogrodzie, a zapach mięty przenikał wilgotne powietrze.
Pani Linde usadowiła swą pulchną postać na kamiennej ławeczce obok drzwi, przy których rosły piękne, wysokie, różowe i żółtawe malwy. Następnie wydała głębokie westchnienie ulgi i rzekła:
— Przyznaję, że rada jestem, iż mogę wypocząć. Cały dzień byłam na nogach, a dwieście funtów wagi to nielada ciężar dla dwóch nóg. Wielkie to błogosławieństwo nie być tęgą, Marylo. Przypuszczam, że umiesz je ocenić. Słyszałam, że Ania porzuciła myśl wyjazdu do Collége. Ucieszyłam się serdecznie tą wiadomością. Naprawdę, Aniu, zdobyłaś już tyle wykształcenia, ile wystarcza kobiecie. Nie mam zaufania do tych dziewcząt, co się udają do Collége dla wspólnej nauki z młodymi ludźmi i co nabijają sobie głowy greckim, łaciną i temi wszystkiemi niedorzecznościami!
— Ale kiedy ja pomimo to będę w domu pracowała nad łaciną i greckim — zaśmiała się Ania. — Postanowiłam przejść kurs Collége na Zielonem Wzgórzu i pracować tak pilnie, jakbym to czyniła na kursach.
Pani Linde podniosła ręce w górę.
— Aniu, zamordujesz się!
— Cóż znowu! To mi tylko posłużyć może. Nie przepracuję się bynajmniej. Będę wszakże miała tyle wolnego czasu w długie zimowe wieczory, a nie mam zamiłowania do robót ręcznych. Przyjmę posadę nauczycielki w Carmody, pani wie o tem, prawda?
— Nie, nie słyszałam o tem. Mówiono mi, że zostajesz w Avonlei. Rada szkolna postanowiła powierzyć ci naszą szkołę.