Strona:L. M. Montgomery - Ania z Zielonego Wzgórza.djvu/39

Ta strona została uwierzytelniona.

szul. Ale przecież można w nich równie przyjemnie śnić jak w ozdobionych haftami i oszytych koronką wokoło szyi. To jest jedyna pociecha.
— Tak, ale rozbierz się jak najprędzej i kładź się do łóżka. Powrócę za pięć minut zagasić świecę. Nie byłabym spokojna, gdybym to tobie poleciła. Mogłabyś zaprószyć ogień.
Po odejściu Maryli Ania rozejrzała się wokoło. Białe tynkowane ściany były takie nagie i smutne, jak gdyby się same litowały nad swem ubóstwem. Podłoga była także goła; tylko pośrodku leżała okrągła pleciona mata, jakiej Ania nigdy dotąd nie widziała. W jednym kącie pokoju znajdowało się wysokie, staroświeckie łóżko o czterech ciemnych słupach, przeznaczonych do zawieszania kotary. W drugim kącie trójnożny stolik, a na nim czerwona aksamitna poduszeczka do szpilek, dość twarda, by złamać ostrze najgrubszej nawet igły. Nad stolikiem maleńkie podłużne lusterko. Pomiędzy łóżkiem a stolikiem znajdowało się okno, przybrane u góry śnieżno-białą muślinową falbaną, zaś wprost okna umywalka. Od całego tego pokoiku wiał przerażający chłód, nie dający się wcale opisać. To też przejął on biedną Anię do szpiku kości.
Szlochając, szybko zrzuciła z siebie ubranie, włożyła ciasną nocną koszulę i wskoczyła do łóżka, aby, zatopiwszy twarz w poduszce, nakryć się kołdrą aż na głowę.
Kiedy Maryla powróciła, by zabrać świecę, rozrzucone po podłodze rozmaite części ubrania i nastroszona pościel były jedyną oznaką czyjejś obecności w pokoju.
Spokojnie podniosła ubranie Ani, złożyła je w porządku na niskiem, ceratowem krześle, wzięła świecę i zbliżyła się do łóżka.
— Dobranoc! — rzekła.
Blada twarzyczka Ani i wielkie jej oczy wyjrzały natychmiast z pod kołdry.
— Jakże mówi mi pani „dobra“ noc, wiedząc, że będzie to najgorsza noc, jaką kiedykolwiek przeżyłam — rzekła z wyrzutem.