Strona:L. M. Montgomery - Ania z Zielonego Wzgórza.djvu/43

Ta strona została uwierzytelniona.

Ogromna wiśnia rosła tuż blisko, aż gałęzie jej dotykały domu; a kwiaty osypały drzewo tak obficie, że zakryły całkiem liście. Po obu stronach dworku roztaczały się sady, jeden pełen jabłoni, drugi drzew wiśniowych, osypanych kwieciem. Trawniki były żółte od lwich paszczęk. Dalej w ogrodzie krzaki uginały się pod olbrzymiemi kiściami fioletowo-liljowych bzów. Świeży wietrzyk poranny podnosił upajającą woń ich ku oknu pokoiku Ani.
Poza ogrodami, hen ku dolinie, ciągnęły się zielone łąki, pokryte soczystą koniczyną. Tam właśnie toczył się strumyk i rosły młode brzózki. Ich smukłe, białe pnie wznosiły się ponad bogate podszycie puszystych paproci, mchów i traw rozmaitego rodzaju. Dalej ciągnęło się wzgórze, przystrojone ciemną zielenią sosen i jodeł. Poprzez niewielką szczelinę wśród drzew zerkało ku Ani okno facjatki owego szarego domku, który była widziała po drugiej stronie „Jeziora lśniących wód“.
Nieco dalej na lewo znajdowały się stajnia, spichrz i inne zabudowania gospodarskie, a z drugiej strony, poza zielonemi łąkami można było widzieć lśniące, szafirowe morze.
Ania, spojrzeniem pełnem uwielbienia piękna, wchłaniała chciwie wspaniały krajobraz. Biedne dziecko widziało w swem życiu tak mało pięknych widoków! A to, co ujrzała w tej chwili, przechodziło jej najbujniejsze nawet marzenia!
Klęczała, zapomniawszy o całym świecie, zapatrzona tylko w owe cuda wokoło siebie, gdy nagle uczuła czyjąś dłoń na swem ramieniu. Weszła Marynia, niezauważona przez małą marzycielkę.
— Czas, abyś już była ubrana — rzekła krótko.
Maryla nie wiedziała jak przemawiać do tego dziecka, a z powodu tej nieświadomości, która jej ciężyła, pomimo woli bywała szorstką.
Ania zerwała się z głębokiem westchnieniem.
— Ach! czyż to nie cudowne! — rzekła, ręką wskazując jasny świat poza oknem.